Ocena: 9

Wilco

Yankee Foxtrot Hotel

Okładka Wilco - Yankee Foxtrot Hotel

[Nonesuch; 23 Kwiecień 2002]

"Wilco to gigant alternatywnego country"... Hmm, przecież ten termin nic nikomu nie mówi! To może zaczniemy tak: "Wilco jest zespołem legendarnego Jeffa Tweedy'ego"... Co? Legendarny? Przecież dla Polaków to postać absolutnie anonimowa! "W pierwszym utworze możemy usłyszeć bardzo interesującą partie basu"... Nie! Opowiadać muzykę to nieporozumienie. " Wzruszająco brzmią wersy: Our love is all of God's money/ Everyone is a burning sun" Wrr... Tekst bez muzyki jest jak Bruce Springsteen bez The E-Street Band!

No to jak mam napisać tę recenzję? Przecież powinienem powiedzieć coś konkretnego, obiektywnego, może nawet encyklopedycznego o tym albumie. Przecież po to są recenzje by przybliżyć słuchaczowi płytę. Prawda??!! Prawda?? Prawda? Prawda... W sumie sprzeciwów nie słyszę. Tylko jak to zrobić? Może coś w rodzaju: "To świetna płyta. Jedna ze stu trzydziestu czterech moich ulubionych w tym roku." Albo: "Yankee Hotel Foxtrot jest fantastycznym prezentem dla żony lub teściowej. Nasi klienci już zdecydowali! Jeśli i Ty się zdecydujesz, zadzwoń pod numer..." Lub też tak: "Na albumie znajduje się 11 niezwykle udanych kompozycji. Obowiązkowa pozycja dla fanów niebanalnej muzyki niezależnej". No nie, to przecież w ogóle nie będzie pasowało do tej płyty! Bo do tej płyty tak naprawdę pasuje jedno określenie: piękna. Żadne słowo pełniej nie obrazuje zawartości "Yankee Hotel Foxtrot" i jednocześnie żadne nie pozostawia tyle niedomówień. Trzeba Wam wiedzieć, że słowo "piękne" oznacza dla mnie bardzo wiele; jak powiedział mój kuzyn: "piękne piosenki stawiam wyżej niż genialne". Ze mną jest tak samo. Rzeczy piękne to coś najcenniejszego, najwartościowszego, najważniejszego. Wiem, że Velvet Underground jest genialne. Wiem, że Beach Boys jest genialne. Wiem, że Pavement jest genialne! Wiem też, że żadnej z ich płyt czy piosenek nie nazwałbym piękną. A ostatni album Wilco posiada zapas piękna, którym można by obdarować dziesiątki produktów dzisiejszych, a nawet niedzisiejszych kapel. Gdyby Kings Of Leon nagrali coś, choć w połowie tak cudnego jak "Radio Cure" to wybaczyłbym im nawet ich ordynarnie fatalną nazwę!

Lubię recenzje emocjonalne. Wiecie, coś takiego, jakby kumpel dzielił się z wami swoimi spostrzeżeniami o niesamowitym zespole, który właśnie po raz pierwszy zobaczył. Nie musi to być coś takiego jak "Mówię Ci, stary, ale to jest zajebisty zespół. Ja pierdolę, czegoś takiego nigdy nie widziałem". Musi być jakoś inaczej... No więc jak? Najlepszą recenzją będzie synteza odczuć własnych z neutralnym opisem dźwięków? No to spróbujmy:

Płyta Yankee Hotel Foxtrot to jedno z największych dzieł opisujących Amerykę po 11 września. Widać to nie tylko po tekstach, ale może przede wszystkim na okładce, dwie wieże kojarzą się jednoznacznie. Każe to postawić sobie pytanie, czy Wilco nie użyło ataku na WTC do własnych komercyjnych celów. Co??? Przecież zadanie takiego pytania po wysłuchania tego albumu jest jednoznaczne z przyznaniem się do zaniku mózgu.

Sami widzicie więc, jakie są problemy z napisaniem odpowiedniej recenzji. Ale "Yankee Hotel Foxtrot" na taką bezwzględnie zasługuje! To może zacznijmy od końca? Tak, to bez wątpienia jedna z moich trzech ukochanych płyt zeszłego, tak ważnego już roku. Album nie wnosi nowej jakości? A czy nową jakością nie można nazwać fenomenalnego refrenu w Radio Cure? Picking apples for the kings and queens of things I've never seen/ Distance has no way of making love understandable - czy to nie jest wybitne? No, ale przecież tekst bez muzyki jest jak... Pal licho! Boss też nagrywał dobre płyty bez The E-Street Band! Poza tym w tym przypadku The E-Street Band jest w kapitalnej formie...

Nie przekonałem Was jeszcze do wybitności tego arcydzieła? No tak, pewnie chcielibyście coś więcej. Pewnie chcielibyście wiedzieć, że liderem grupy jest Jeff Tweedy. Gra na gitarze, śpiewa, pisze piosenki. Gra jak trzeba, śpiewa jak umie, pisze jak geniusz. W Wilco trzeba grać znakomicie, Tweedy umie śpiewać doskonale, a "Yankee Hotel Foxtrot" to genialna płyta. Nie tylko piękna, ale i genialna? Owszem. Tak, tak, stawiam ją obok tych wszystkich "most influential records", obok "Marquee Moon", "Murmur" czy "Remain In Light". Za kilkanaście lat pogadamy o wpływie Wilco na muzykę popularną. Będą widnieć jako propagatorzy i najwybitniejsi przedstawiciele stylu alternative country. I do cholery, wtedy wszyscy będą wiedzieć, co to jest za gatunek! Wielcy są, a to przecież tylko czterech dobrych muzyków, broń Boże żadnych wirtuozów. Obok Tweedy'ego są to: basista John Stirratt, grający na gitarze i na wszystkim co popadnie Leroy Bach, a także perkusista Glenn Kotce. To oni są za to wszystko odpowiedzialni. To ich winię za niesamowite "Ashes Of American Flags" (instrumentalnie przepyszne). To oni mają na sumieniu fatalistyczne w wymowie "War on war.". To oni dźwigają brzemię klimatu "Jezus, Etc.!" Ach, klimat. Bym zapomniał być może o najważniejszym. Wielką sztuką jest smęcić nie nudząc. Wilco posiedli ją w stopniu najwyższym. Poruszający głos Tweedy'ego wraz z "naturalnymi" gitarami, odpowiednim basem, ciekawymi klawiszami i delikatną perkusją tworzą magię właściwą tylko temu zespołowi.

W gruncie rzeczy nie powiedziałem nic konkretnego? Bo to trzeba usłyszeć! Trzeba usłyszeć, jak atmosfera zagęszczą się w przedostatnim na płycie "Poor Places". O tak, trzeba usłyszeć to preludium do finałowego, gorzkiego, fascynującego "Reservations". Bezwzględnie trzeba.

Owszem, Wilco inspiruje się zespołami z przeszłości. Wstęp do "I'm The Man Who Loves You" przypomina psychodeliczne piosenki The Beatles a sama melodia też jest "beatlesowska". Można też odszukać pewnie wiele innych elementów, w których Wilco sięgnęło po wypróbowane patenty. Jednak nic tu nie jest oczywiste. Wilco daje znakomity przykład, co to znaczy inspirować się twórczo.

"Płyta doskonała od początku do końca. Nie zmieniłbym w niej żadnej nuty. Poważny kandydat na płytę roku, a może nawet więcej..." - takiej treści tekst widnieje przy ocenie 10 w naszej screenagerowskiej skali. Aż trzy płyty w roku 2002 roku zasługiwało na taki opis. Każde z tych wydawnictw odkrywało przede mną muzykę rockową na nowo. "Source Tags & Codes" pokazało jak połączyć muzykę nieokrzesaną z wyrafinowaną, "Turn On The Bright Lights" udowodniło, że ponury klimat nie umarł wraz z Joy Division, a "Yankee Hotel Foxtrot" przypomniało, że największy potencjał artystyczny leży w uroczych melodiach, znakomitych tekstach, a przede wszystkim w nieodgadnionych pokładach piękna.

Jakub Radkowski (28 sierpnia 2003)

Oceny

Kasia Wolanin: 9/10
Jakub Radkowski: 8/10
Kamil J. Bałuk: 8/10
Kuba Ambrożewski: 8/10
Paweł Sajewicz: 8/10
Piotr Szwed: 8/10
Tomasz Tomporowski: 8/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Średnia z 23 ocen: 8,47/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także