A Sunny Day In Glasgow
Autumn, Again
[Mis Ojos Discos; 19 października 2010]
Za dwa poprzednie albumy media obsypały ich komplementami, zaostrzając tylko apetyt na więcej. Szóstka z Filadelfii daje radę i tym razem: następczyni „Ashes Grammar”, o której nie powiedziano chyba ani jednego złego słowa, choć krótsza o połowę, nie traci nic z uroku poprzedniczki. Konsekwencja brzmienia „Autumn, Again” nie dziwi z prostej przyczyny – w dużej mierze to odrzuty z przeszłości, umieszczone w podzięce fanom, do ściągnięcia na stronie oficjalnej. I tak wśród inspiracji wciąż bardziej eteryczność dream popu niż hałaśliwość shoegaze’u, który – jak przyznał kiedyś w wywiadzie gitarzysta i głowa zespołu, Ben Daniels – poza wyjątkami w postaci nietykalnych MBV i kilkoma innymi klasykami wydaje mu się piekielnie nudnym gatunkiem. ASDIG zgrabnie czerpią z niego tylko te elementy, które pasują do ich własnego, bądź co bądź pogodnego kontekstu, pozbawionego żalu i rozgoryczenia wycofanych nastolatków. „Autumn, Again” to album, którego zawartość można by opisać używając całej masy określeń uznawanych za górnolotne. Ujmując sprawę możliwie rzeczowo: wypełniony jest on snującymi się gitarami, rozedrganymi akustykami, wzbogacony od czasu do czasu nieśmiało o nienachalne, ambientowe plumkanie. Wszystko to w wydaniu lo-fi, spotęgowanym przez wokale nagrywane w pokojach hotelowych w całej Europie, rozmyte, bardziej w roli tła niż głównej, ewoluujące od szeptów po siostrzane, świetnie się uzupełniające harmonie bliźniaczek Lauren i Robin. Kompozycyjnie na prowadzenie wysuwa się singlowy „Drink Drank Drunk”, który mógłby posłużyć za wizytówkę brzmienia grupy: rozmarzenie Cocteau Twins ze szkockich wrzosowisk przeniesione na słoneczne ulice Filadelfii, w luźniejszym wydaniu, po drodze tracące (uff!) na wzniosłości. I co cieszy – w teorii brzmi nieźle, ale w praktyce też wypada niczego sobie.
Choć w roku 2010 w kwestii inspiracji ASDIG nie grzeszą za bardzo oryginalnością, a wydawnictwa stylistycznie pokrewne mnożą się z niemalże każdym odświeżeniem strony głównej Pitchforka, trzecia płyta zespołu jest warta naszych trzydziestu kilku minut uwagi. Zmieścić tyle wątków w tak krótkim czasie, bez wywołania poczucia przeładowania? To chyba jednak o czymś świadczy.