Max Richter
Infra
[130701; 19 lipca 2010]
Od momentu wydania „Memoryhouse” aż do dnia dzisiejszego, Max Richter ślizga się na granicy muzyki współczesnej i ambientu, nie opowiadając się po żadnej ze stron. Jest wykształconym pianistą i kompozytorem, o czym można się przekonać, słuchając poszczególnych utworów, ale w równym stopniu fascynują go elektroniczne brzmienia. Z tego też tytułu jego twórczość można odbierać jako płytką, trywialną wręcz wersję neopoważki, co też czynią przeciwnicy tego nurtu – pozwólcie, że posłużę się tutaj celową hiperbolą – rzucając obelgi także pod adresem Johanna Johannssona czy Olafura Arnaldsa. Nie do końca jest to jednak uzasadnione, gdyż wspomniani artyści po prostu odnaleźli swoje własne miejsce, nie uzurpując sobie pretensji do bycia kimś, kim nie są. Warto się więc zastanowić, czy wnoszą swoją twórczością coś wartościowego, czy też nie.
Z całego tego towarzystwa to Max Richter wydaje się mieć najwięcej do powiedzenia, i jeśli już kogoś warto wyróżnić, to właśnie jego. Powodów jest kilka. Po pierwsze, każda płyta ma swój koncept, jest w nim mocno osadzona, a także doskonale funkcjonuje jako całość. Tak było z „24 Postcards In Full Colour”, niedocenionym zbiorem impresji i muzycznych obrazów, które składały się na więcej niż przekonujące źródło wspomnień. „Infra” niewiele zmienia w tym temacie, trzyma wysoki poziom, ale minimalnie rozczarowuje. Tęskne smyki, melancholijne partie fortepianu oraz ambientowe pasaże z glitchowymi naleciałościami – to główne środki wyrazu, którymi dysponuje niemiecki twórca. Wspomniałem wcześniej o konceptach. Impulsem do powstania najnowszej płyty Maxa Richtera był spektakl w brytyjskim Royal Ballet, do którego muzykę napisał bohater tej recenzji. W przypadku „Infra” za choreografa może wam posłużyć własna wyobraźnia. Wystarczy tylko chcieć.
Komentarze
[19 listopada 2010]