Kristen
Western Lands
[Lado ABC; listopad 2010]
Problem z szufladkami gatunkowymi jest taki, że kumulacja cech charakterystycznych danych zespołów tworzy (przy nieskromnym udziale krytyków muzycznych) sztuczne pojęcie o ładunku znaczeniowym tkwiącym jedynie w samym słowie. Math raczej nie kojarzy się z upstrzonymi kocimiętką polami i falującym morzem, a z twierdzeniem Talesa dryfującym w próżni. W tym słowie od razu czuć kilku mężczyzn w golfach, którzy ze spuszczonymi głowami rzezają swoją prywatną teorię strun. Właśnie taka atmosfera była wyczuwalna na pierwszych albumach Kristen, gdzie wespół z matematyką improwizował hałas z lekcji techniki i posmak długiej przerwy pomiędzy akordami. Jednak już album „Night Store” z 2005 roku zapowiadał rozwinięcie formuły o coś więcej niż minimalistyczne quasi improwizacje, a nagrywając „Western Lands” panowie na poletku gitarowej muzyki dla fanów jazzu posadzili coś zupełnie innego.
Nad tytułowymi, czekającymi na zagospodarowanie Ziemiami Zachodnimi, unosi się przyjemna mgiełka post-rocka, zmuszająca do różnorodności i szabrowania pomysłów skąd się da. Uciekając od kanonów arytmicznych lat dziewięćdziesiątych Kristen nie idzie w stronę tuzów współczesnego około kalkulatorowego grania jak Battles czy Hella, ale pozostaje zdecydowanie w sferze wpływów polskich. Czuć duch, że Pomorzanie są jednym z wierzchołków trójkąta równobocznego Szczecin-Pink Punk-Trójmiasto, z sieczną przechodzącą przez bydgoski Mózg (w centrum figury jest Borne Sulinowo, gdzie cała polska północna scena niezależna zjeżdża się na szkołę przetrwania ze Stevem Albinim i Brotzmannem). Poza trzema utworami opartymi o struktury nawiedzonych gitar i zabawy kabelkami w wykonaniu Etamskiego, rozrzut pomysłów jest przytłaczający. Na przykład nawiedzone country grane przez Godspeed You! Black Emperor z, uwaga!, dubstepowym (co by się działo, gdyby w czasach początku Tortoise istniał już steppin’) wstępem. W „The Loot” chwytamy motorykę godną kryminału o Ubekach, gdzie spojrzenia zza chmury dymu tożsame są z niekoniecznie atonalnymi frazami saksofonu. Szczecińskie trio opowiada swoją historię zagubionych ziem kompletnie – powraca duch jednego z najlepszych i najbardziej niedocenionych polskich zespołów: Ewy Braun. Najdłuższy na półgodzinnym albumie, sześciominutowy hołd dla tych zagubionych na Pomorzu Zachodnim noise rockowców łamie sterylność algebry i, utrzymując wątek przewodni, wyplata czapkę dla radzieckiego sapera. Największe jednak znaczenie dla charakteru tego albumu ma tytułowy utwór „Western Lands”, brzmiący jak kwaśne improwizacje brodatych ludzi od New Weird America, który zjednuje postpegieerowskie pola z równinami USA. O ile sam w sobie mile zachwaszczony – brzmieniowo może być szokiem jedynie dla tych, którzy codziennie z linijką czeszą swój przedziałek – wnosi w całą strukturę i koncepcję płyty poważne pytanie: czy to Ziemie Odzyskane stworzyły Kristen, czy Kristen powołało do życia środkowoeuropejskie Ziemie Zapomniane?
Pytanie może brzmieć, jakby zadał je doktorant socjologii, ale ma ono nieco szerszy zasięg. Zespół podjął się próby stworzenia kontrowersyjnego dziecka prog rocka: koncept albumu. Subtelnym ukłonem w stronę tuzów gatunku, takich jak King Crimson czy słodka planeta z okładki „Fragile Yes”, może być utwór „Firework”, otwierający się jak brama parkowa w Canterbury: ptaszkami i tekstem o charakterze kartograficznym. Płyta koncepcyjna o Ziemiach Odzyskanych? To powinien być spójny brzmieniowo album z muzyką militarną, neofolkiem i dark ambientem, a nie post rock stawiający pytanie o swoje korzenie. Dychotomia jest znacząca: czy oparcie muzyki na reminiscencji i modnym ostatnio sileniu się na przywoływanie duchów czy intelektualna rozrywka, wariacje na temat wspomnień dziadków? Do tego dochodzi element improwizacyjny, poddania dźwięku obróbce przez znajomych muzyków, swoistej przypadkowości albumu konceptualnego. Wnosi on charakter zabawy pomysłami, świeżości jazzowej wizji dźwięku, gdzie istnieje czytelny, w przypadku Kristen matematyczny, grunt, po którym poruszają się muzycy. Nie ma na tym albumie silenia się na brzmienie szpuli magnetofonowej i usilnej żonglerki konwencjami, puszczania oczka, że kiedyś to się tutaj słuchało kaset z NRD. Podobno koncept, a jednak na „Western Lands” chodzi tylko o muzykę.
Komentarze
[28 lutego 2011]
[11 grudnia 2010]
Dzieci, to najlepszy polski zespół.I Najbardziej niedoceniony.
[1 grudnia 2010]
[30 listopada 2010]
[12 listopada 2010]
[12 listopada 2010]
"oparcie muzyki na reminiscencji i modnemu ostatnio sileniu się"
[11 listopada 2010]
Poważnie, coś kojarzę, że math rock to okrutny skrót myślowy, ale, że aż tak strasznie popłynąłem? Płyta jest zdecydowanie najlepsza z tego co panowie wydali, więc chciałem tak głębiej.
@ale: słuchałem na myspace i mam dylemat. Liczyłem, że ten zespół będzie naszym swojskim Fugazi (chociaż wolałbym The Plot To Blow Up The Eiffel Tower), a tu coś nie w tę stronę poszło.
[11 listopada 2010]
[11 listopada 2010]
[11 listopada 2010]
[11 listopada 2010]
btw. czy ktoś słuchał nowego searching for calm?