Margot & The Nuclear So & So's
Buzzard
[+1; 21 września 2010]
Zespół posiadający najbardziej medialną nazwę od czasów Godspeed You! Black Emperor po prostu musi zwracać na siebie uwagę. Wykorzystując ten potencjał powinien aspirować do miana ikony bezkompromisowości, być znany z szalonych występów na żywo, próbując na przykład doprowadzić na scenie do zimnej fuzji, nagrywać płyty w pobliżu stopionego reaktora Three Mile Island lub rozdawać widzom egzemplarze powieści Aleksandra Dumasa. Bez takich ekstrawagancji udało im się pokazać, że są zespołem niezależnym. Cokolwiek w drugiej dekadzie XXI wieku znaczy to pojęcie. Margot & The Nuclear So And So’s po pamiętnych przepychankach z wytwórnią Epic, tym razem zdecydowali się na wydanie albumu własnym sumptem.
Dzięki tej decyzji „Buzzard” lideruje w wyścigu o miano najmniej przeprodukowanej płyty roku 2010, co nie znaczy niedorobionej. Album grupy z Indianapolis nie jest nazbyt surowy, po prostu muzycy nadali aranżacjom prostą formę, która definiuje charakter całości. Przez chwilę wahałem się, czy użyć słowa „autentyczny”, ale chyba właśnie ono najlepiej oddaje wrażenie towarzyszące odsłuchowi „Buzzard”. Tuzin nieskomplikowanych przecież utworów tworzy zaskakująco spójną całość, której udaje się uniknąć monotonii. Próbkę nastroju płyty dostajemy już w „Birds” – wszystko będzie krążyć wokół dominujących sześciu strun. Określenie gitara prowadząca nabiera tutaj rzeczywistego znaczenia. Esencją piosenek umieszczonych na trzecim/czwartym albumie Margot & The Nuclear So And So’s jest wykorzystanie chwytliwych riffów do nadawania kompozycjom tempa. Żeby nie było niedomówień, w kilku z nich melodia wchodzi na samym początku, „New York City Hotel Blues” i „Claws Off” są tego najlepszymi przykładami. Bardziej złożoną strukturę posiada utwór z najbardziej klasycznym refrenem, czyli „Will You Love Me Forever?”. Uświadczymy tutaj basowego wstępu i klawiszowych ozdobników, na które natrafiliśmy już w „Birds”. Jak już jednak wspomniałem, „Buzzard” nie jest płytą jednowarstwową. Spośród pozostałych fragmentów należy wspomnieć o kołysankowym „Tiny Vampire Robot”, folkowym „Lunatic, Lunatic, Lunatic” i wodewilowym „Your Lower Back”. W dwóch pierwszych zespół udowadnia, że gitara może zdominować piosenkę nawet bez prądu. Najlepszy moment Margot & The Nuclear So And So’s ukryli jednak pod koniec płyty. W „Earth To Aliens: What Do You Want?” doświadczymy solówki w sosie „Siamese Dream”, eksplodującej w pewnym momencie niczym odbiornik projektu SETI, kiedy wreszcie komuś uda się znaleźć przekaz od obcej cywilizacji.
Niestety mam przeczucie, że pomimo swojej ponadprzeciętnej jakości, „Buzzard” zaginie gdzieś w dolnych rejonach tegorocznych albumowych podsumowań, jeżeli w ogóle się na jakichś znajdzie. Płyta nie doczekała się dotąd wielu recenzji w mediach za Oceanem, a fakt, że zdążyliśmy ją Wam polecić przed największymi serwisami w prawie miesiąc po premierze, też ma swoją wymowę. Duże znaczenie ma zapewne brak wsparcia wytwórni, chociażby takiej średniej wielkości, i grupie nie pomoże tutaj trasa wzdłuż i wszerz USA. Warto jednak zwrócić uwagę na Margot & The Nuclear So And So’s nie tylko ze względu na nazwę. Dość oczywista archaiczność pomysłów kompozytorskich to w ich wypadku największa zaleta. Udowadniają bowiem, że gitara jeszcze nie zginęła i wcale nie trzeba udawać wirtuozów, operując jedynie nowymi melodiami, czy bezmyślnie rżnąć z klasyków. Można po prostu stworzyć 50 minut dobrej muzyki, które swoim autentyzmem predestynuje „Buzzard” do zajęcia czołowej pozycji w mocno już oklepanej kategorii „most underrated album of the year”.
Komentarze
[23 października 2010]