Ocena: 7

Altered Natives

Serial Vendetta

Okładka Altered Natives - Serial Vendetta

[eye4eye recordings; 2 lipca 2010]

Pozwólcie, że wam przedstawię: ten oto miły młody człowiek ma na imię Daniel i mieszka w Londynie. Jest w połowie Trynidadczykiem, a w połowie Włochem, ale urodził się w Zjednoczonym Królestwie, co podobno przyczyniło się do powstania przydomka Danny Native. Nie tylko zresztą pochodzenie jest interesujące w jego przypadku, bowiem nasz kolega ma również ciekawe hobby – lubi kleić skoczne, połamane beaty, które charakteryzują się żywym, organicznym i lekko przybrudzonym brzmieniem. Ma też niezłe wyczucie czasu i miejsca, ponieważ perkusyjne sample składają mu się zazwyczaj w rytmiczne wzory charakterystyczne dla coraz bardziej popularnej stylistyki zwanej UK funky.

Danny Yorke zajmuje się muzyką już kilkanaście lat, spłodził nawet w 2008 roku album „A Thousand Days Of Patience”, ale okłamałbym was bardzo, gdybym powiedział, że słyszałem o nim – jak i o poprzedzających go singlach i EP-ce „Goya Owes Me Money” – jeszcze przed zeszłoroczną małą płytą „Rass Out”. Nie da się ukryć, że głównie dzięki temu singlowi świat dowiedział się o Dannym i o jego projekcie, choć rzecz to odrobinę dla Altered Natives nietypowa w swym aranżacyjnym minimalizmie. Bo okazuje się, że Daniel Yorke ma jeszcze drugie hobby, ściśle związane z pierwszym – uwielbia mieszać style, stanowczo nie pozwalając się zamknąć w szufladce z napisem „funky house”, czy jakiejkolwiek innej.

Oba jego tegoroczne albumy (oprócz niniejszego ukazał się również „Tenement Yard Volume 1”) konsekwentnie realizują założenia taktyczne zdefiniowane na debiucie. A brzmią one z grubsza tak: zmusić słuchacza do niekontrolowanych podrygów w rytm emanujących dziką energią beatów, a następnie oszołomić go przedziwną mieszanką brzmień zaczerpniętych z house’u, techno, drum’n’bassu, dubstepu i czego tam sobie jeszcze zamarzycie. Danny potwierdza maestrię w konstruowaniu pomysłowych ścieżek perkusyjnych, zaczynając od zmasowanego ataku w „Mother”, ale też sięgając po niby-latynoskie smaczki w „Out Of Existence”. Dokłada do tego zabawy z głębokimi basami daleko wybiegające poza oklepane już do wyrzygania dubstepowe wobble. Połowę utworów na płycie urozmaicają jazzująco-funkujące partie rhodesa, a gdy tych zabraknie, Yorke wyciąga ze swego arsenału ambientowe syntetyczne plamy („Distances”, „Out Of Existence”). Agresywniejsze syntezatorowe przeplatanki „The Claart” niechybnie kierują myśli w kierunku techno i IDM. Pojawiające się gęsto sample o proweniencji filomowo-telewizyjnej kreują momentami klimat nie tak znowu odległy od starych nagrań Amona Tobina („5 Deadly Venoms”), a może także i co lepszych utworów Horsepower Productions. Ktoś taki jak ja nie może też opędzić się od mniej lub bardziej silnych asocjacji z twórczością Martyna. Ale jak wszystkim wiadomo, skojarzenia każdy ma takie, na jakie zasłużył, dlatego nie zamęczając was dłużej wyliczankami oddaję głos naszemu bohaterowi i jego muzyce. Danny?

Paweł Gajda (8 września 2010)

Oceny

Paweł Gajda: 7/10
Mateusz Krawczyk: 6/10
Paweł Klimczak: 6/10
Średnia z 3 ocen: 6,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: siup
[12 września 2010]
Taa Interpol! No fucking way!
Gość: Narc
[12 września 2010]
Przepraszam, ze tu ,ale jestem ciekaw: Szykuje się może recenzja nowego Interpolu?
Gość: highfidelity
[8 września 2010]
a dziękuję :-)
Gość: highfidelity
[8 września 2010]
lepiej by sie to czytalo z podzialem na akapity i wyjustowane ;-)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także