Pink Freud
Monster Of Jazz
[Universal Polska; 16 kwietnia 2010]
Awangarda i pop, przynajmniej w jazzie, rzadko funkcjonują na tej samej płaszczyźnie. W przypadku grupy Pink Freud wydają się wręcz nierozłączne, uzupełniają się wzajemnie albo wręcz uniemożliwiają uchwycenie ich granicy. Nie chcę tego stwierdzenia podciągać pod konkretne gatunki muzyczne i nie chciałbym, żeby to było źle zrozumiane, więc może warto dodać, że Pink Freud umiejętnie wpisują się w główny paradygmat współczesnego jazzu, a jednocześnie wykraczają daleko poza jego granice. Takie podejście w przypadku tego konkretnego zespołu jest zresztą siłą rodzimej sceny. Umiarkowanie Pink Freud nie jest wyrazem konformistycznych pobudek członków zespołu; autorzy „Sorry Music Polska”, chcąc nie chcąc, stali się wytrychem do świata kreatywnych rozwiązań i wolnej improwizacji, a jednocześnie ciągle trafiają w gust przeciętnego czytelnika „Jazz Forum”, który skupia uwagę na tym, co możemy znaleźć w mainstreamie.
Każda kolejna płyta Pink Freud potwierdza, że mają coś do powiedzenia, nie stoją w miejscu i niczym twórcy należący do zrzeszenia AACM wspólnie poszukują i pogłębiają muzyczne interakcje wewnątrz zespołu. À propos AACM – na „Monster Of Jazz” mamy ukłon w stronę Anthony’ego Braxtona, jednego z filarów chicagowskiego ruchu, postaci tyleż kontrowersyjnej, co inspirującej. Poszukiwanie nowych środków wyrazu i faktur odbywa się także w przypadku utworu autorstwa Autechre. „Goz Quartet” znane z EP-ki „Envane” to arcyciekawa interpretacja klasyków poszukującej elektroniki, przepisana na język muzyki instrumentalnej. To zresztą jeden z najciekawszych momentów tej płyty. W ogóle najnowszy album Pink Freud to takie trochę skakanie po konwencjach. „Alchemia” jawnie odwoływała się do czasów świetności fusion w duchu Weather Report, na „Punk Freud” Wojtek Mazolewski wraz zespołem zapragnęli uchwycić klimat surowych, prawie pozbawionych elektronicznych naleciałości, jazzowych improwizacji, a „Sorry Music Polska” oferowało przerysowaną mutację elektroniki, skontrastowaną z żywym brzmieniem instrumentów. „Monster Of Jazz” zawiera praktycznie wszystkie te elementy, a do tego rozpoczyna się silnie naznaczoną funkową partią basu.
Trudno na razie wyrokować czy „Monster Of Jazz” to najciekawsza dotychczas propozycja Freudów. Płyta ociera się momentami o rzeczy ósemkowe, ale gdzieś w okolicach melancholijnie snującego się „Red Eyes, Blue Sea and Sand” i osadzonego na ciężkich riffach „Pierun”, gubimy główny wątek, co należy uznać za pewien mankament. Tak czy inaczej ze znakomitą zawartością „Monster Of Jazz” widzimy i słyszymy się na koncertach, nawet jeśli pojawi się na nich potwór z Montauk.
Komentarze
[19 maja 2010]