Hot Chip
One Life Stand
[EMI; 1 luty 2010]
Nie odczuwam potrzeby posiadania zdania na temat „One Life Stand”. Album kilkukrotnie – w różnych warunkach – odsłuchałem, ale jak dotąd nie wzniosłem się ponad poziom lekkiego zaciekawienia. Najlepsze wciąż musi przyjść.
Chciałbym w jakiś sposób docenić odważne „uzewnętrznienie się” się w tekstach, ale na „And I Was A Boy From A School” „jakby” wyczerpali temat, nie? Chciałbym też jakoś „zauważyć” produkcyjny zwrot (utwory to koronkowe tkanki sampli, „głęboki” drugi plan kompozycji, ale czy nie brzmieli tak od zawsze?), ale trochę wstyd rozpływać się nad podaniem (opakowaniem?) utworów, kiedy większość z nich jest niebezpiecznie nieinwazyjna. No, może poza singlowym „I Feel Better” (ale znowu, bardziej zachwyca pomysłowo rozegrany teledysk) i delikatnie poprowadzonym (Bon Iver’owskie zaśpiewy w refrenie) „Alley Cats”.
Płyta, i mówię to smutno, spływa po mnie jak woda po kaczce, co w rzeczywistości przesytu muzyką i jej nadpodaży urasta do rangi najcięższego grzechu – artysta, który poprzez swoje dzieło nie jest w stanie zmotywować mnie jako odbiorcy do opowiedzenia się za lub przeciw dziełu, ponosi, „tak myślę”, sromotną porażkę. Paradoksalnie, najlepiej mój wykręcający się „stosunek od” do albumu oddaje ignoranckie stwierdzenie Aldousa Snow (granego przez wyjątkowo strawnego Russella Branda) z filmu „Chłopaki też płaczą” (2008 r.), który nagabywany przez namolnego fana o wciśnięte mu chwilę wcześniej demo, odpowiada bezczelnie I was gonna listen to that, but then, um, I just carried on living my life.
Komentarze
[29 sierpnia 2010]
[29 sierpnia 2010]
[4 maja 2010]
[4 maja 2010]