Sepalcure
Love Pressure [EP]
[Hotflush; maj 2010]
„Love Pressure”, tytułowy numer z wydawnictwa, miażdży. Od tego należałoby zacząć i w zasadzie na tym skończyć. 2 stepowa perkusja z future garage’owymi przeszkadzajkami, świetnie płynące sample wokalne i barwne, klawiszowe tło, wymowa przywodząca na myśl Joya Orbisona – słowem mamy numer, którego słucha się bez przerwy. „Love Pressure” hipnotyzuje swoją atmosferą i mimo, że na dobrą sprawę niewiele się zmienia na przestrzeni tych czterech minut – ot, czasem bas z lekko sygnalizowanego przeciągnie się do dłuższych, wręcz kosmicznych dźwięków – to ten bazowy loop nie opuszcza naszej głowy nawet na moment.
Dalsza część EP-ki tak fenomenalna już nie jest. Słychać, że chłopcy odrobili brytyjską lekcję (samplując to samo, co Drunken Masters choćby), co skutkuje porwaną, 2 stepową rytmiką. Housowe samplowanie dodaje uroku „Down”, choć nie mamy do czynienia z czymś tak świetnym, jak utwór tytułowy, mimo tego samego schematu. Sepalcure pochwalić trzeba za brzmienie perkusji, które mocno przypomina „mokre” bębny rozpropagowane przez FlyLo, a z których czerpią dzisiaj wszyscy – od wonky-beatmakerów, po future garage’owców. Nowojorczycy próbują się też na gruncie dubstepowych patentów, ale „Every Day Of My Life” nie spełnia obietnic, które składa pierwszą minutą. Z kolei wieńczące EP-kę „The Warning” trochę nudzi, głównie przez niemal shoegaze’owe faktury. Na plus na pewno trzeba zaliczyć house’owe klawisze, dynamizujące numer.
W przypadku Sepalcure mamy do czynienia przede wszystkim z świetnym potencjałem – pomysły na perkusję, obfite tła i ciekawe samplowanie dają nadzieję na to, że w przyszłości nowojorczycy mogą zamieść czymś naprawdę wybitnym. „Love Pressure” warto sprawdzić dla tytułowego miażdżyciela, ale jeżeli ciekawi jesteście jak brzmieć mogą pierwsze dzieci Joya Orbisona, schowane za trzaskiem winyla i bardziej rozmarzone od papy – zabawcie się w babysitterów całej EP-ki.