Mayer Hawthorne
A Strange Arrangement
[Stones Throw; 8 września 2009]
Białasek-okularnik z okładki „A Strange Arrangement” wygląda raczej jak niespełniony indie-rockowy geek niż pełen pasji soulman, którym bardzo chce być przez 35 minut faktycznego krążka. W efekcie okazuje się jednak przede wszystkim zdolnym naśladowcą i przez „zdolny” rozumiem zarówno „całkiem utalentowany”, jak i „będący w stanie”. Hawthorne to soulowo-rhythm-and-bluesowy erudyta z dobrym uchem. Jego imitacje klasyków Motown i Stax są nienaganne, lekkie i nad wyraz przystępne. „A Strange Arrangement” będzie dobrą zachętą dla tych, którzy jak dotąd z niezrozumiałych powodów opierali się dorobkowi Curtisa Mayfielda („The Ills” brzmi jak wycięte z jego pierwszej solówki), Supremes („Your Easy Lovin’ Ain’t Pleasin’ Nothin’” to przeróbka „You Can’t Hurry Love”, a „One Track Mind” naśladuje „Baby Love”) czy Marvina Gaye’a (czułe, pościelowe ballady otwierające i kończące album to ukłon w stronę „Let’s Get It On”). Oczywiście, to wciąż muzyka prześlizgująca się po sednie sprawy, sprzedająca swoją duszę na rzecz przebojowości, zagłaskana na śmierć. Czarne granie dla białych lamusów. I dlatego właśnie tak dobrze mi się tego słucha.
Komentarze
[2 grudnia 2009]