Ocena: 7

Converge

Axe To Fall

Okładka Converge - Axe To Fall

[Epitaph; 20 października 2009]

Przez te wszystkie lata Converge w niezal-metalowym światku dorobili się takiego statusu jak Pink Floyd w Teraz Rocku. W tej chwili są absolutnie nie do ruszenia w takim stopniu, że prawdopodobnie wersje demo odrzutów zostałyby przyjęte co najmniej entuzjastycznie. Trudno zatem z chłopakami się żyje, ale znajomość z nimi jest zdecydowanie warta świeczki. Ponarzekać zawsze można, lecz nie zmienia to faktu, że ponownie nagrali bardzo dobry album niemal bez słabych punktów. W takich chwilach zaczynam nawet rozumieć fascynacje reedycjami koncertów Davida Gilmoura.

Z „Axe to Fall” problemy mogą mieć wszyscy ci, którzy liczyli na podobny „ładunek emocjonalny” (ekhm) co wydanej w 2001 roku kultowej już „Jane Doe”. Nowy krążek takich wrażeń nie zapewni. Cała zabawa polega na tym, że Converge nagrało przebojowy materiał. Przebojowość ma kilka twarzy, a jedną z nich jest kuloodporny i szybki, zmetalizowany hardcore. Ta niemalże metalowa „wiksa” może nie wywołać początkowo zbyt pozytywnych reakcji. Na szczęście z zbiegiem czasu odbiór mocno się zmienia. Solówki (sic!) w „Reap What You Sow” (mroczny tytuł, prawda?) bądź w „Effigy” brzmią wybornie, podobnie jak kilka butnie melodyjnych wstawek. Może mniej w tym wszystkim refleksji nad otaczającą nas rzeczywistością, ale w sumie co z tego. Czy rzeczywiście Converge muszą za każdym razem tworzyć jakieś manifesty? Chyba niekoniecznie.

Oprócz typowych metalcore’owych miniatur jak zawsze jest pokaźna ilość piosenek, które fani lubią nazywać progresją, my natomiast umiejscowimy je gdzieś w mniej obciachowej szufladzie. Nie ma co ukrywać: Amerykanie uwielbiają zmiany tempa, co zresztą najlepiej było słychać na poprzednim wydawnictwie „No Heroes”. Tu właściwie zaczyna się od „Worms Will Feed”, które co rusz stara się rozpędzić, jednak nie potrafi tego zrobić. Później „Axe to Fall” trzyma się przez dłuższą chwilę obranego kursu, żeby następnie wrócić do poprzedniego stanu. Ostatnie dwie piosenki są dosyć zaskakujące. Najpierw słyszymy waitsowsko-podobny „Cruel Bloom” z gościnnym udziałem niezawodnego Von Tilla z Neurosis, a na sam koniec przypada „Wretched World", gdzie zaśpiewał Mookie Singerman z Genghis Tron. Nie pytajcie mnie w jakim stopniu koreluje to z resztą materiału. Wiem natomiast, że to prawdopodobnie jedne z najlepszych utworów jakie kiedykolwiek stworzyli, tym samym udowadniając, iż manipulowanie hałasem to nie ich jedyny atut.

Chwaliłem Converge za kilka zmian, bo trudno ponad osiem lat po nagraniu „Jane Doe” grać wciąż to samo. Jednak tak czy owak nie może to w żadnym wypadku dorównać ich opus magnum. Przyjemność ze słuchania „Axe to Fall” jest ogromna, natomiast wątpię, czy w przyszłości jakoś szczególnie będę pamiętał o tym albumie.

Krzysiek Kwiatkowski (13 listopada 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: alc-man
[8 kwietnia 2010]
To indie-pedały zaczęły się snobować na Converge?
Nic się nie ukryje przed mackami waszych soulseeków
Gość: django
[14 listopada 2009]
Z jednej skrajności w drugą.
Gość: nom
[13 listopada 2009]
converge > fl, ac, gb
Gość: tele srele
[13 listopada 2009]
flaming lips > animal collective > grizzly bear
Gość: qq
[13 listopada 2009]
moim zdaniem ich najlepszy materiał od czasu JD. 4 pierwsze numery to totalna rzeźnia. dwa ostatnie przepiękne hamulce. obiektywnie oceniłbym na 8, subiektywnie stawiam 9. rewelacyjnie mi się tego słucha.
Gość: ab
[13 listopada 2009]
w "niezal-metalowym", hehe
Gość: doktoro
[13 listopada 2009]
destrukcyjna nuta
Gość: tele morele
[13 listopada 2009]
(nie porownywac mi the flaming lips (ble) i grizzly bear (uhm) z animal collective :<)

to o wiele słabszy materiał niż "you fail me", nie mówiąc o "jane doe", eksperymenty nie zachwycają, a dwie ostatnie kompozycje, chociaż dobre, są jak dla mnie nieco na doczepkę. być może odbierałbym je inaczej gdyby były wplecione między- jak to nazwane zostały- "miniaturki". no ale kończąc narzekanie: w ramach rzeźnickiej młócki bez cienia wiochy z szuflady "ciężkie brzmienia" (heh) converge wygrywają w jebanych cuglach. perkusista, mamo! wokal jacoba! co do solówek, też jestem na tak, chociaż grzywkometalowcy kręcą w większości nosem na sthraszowanie. dla mnie sześć.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także