Ocena: 7

Built To Spill

There Is No Enemy

Okładka Built To Spill - There Is No Enemy

[Warner; 6 października 2009]

Jedna z audycji Polskiego Radia niezręcznie wymienia w zapowiedzi Built To Spill wśród „klasyki mniej znanej”, ale z drugiej strony, biorąc poprawkę na całą egzotykę tej kombinacji, faktycznie trudno o bardziej pokrzywdzonych wśród gigantów amerykańskiego indie. Malkmus ma status celebryty indie-rocka i każde jego chrząknięcie zostanie odnotowane na stronie głównej Pitchforka. Modest Mouse grali w „Saturday Night Live” i zaliczyli numer jeden Billboardu. Flaming Lips zakumplowali się z Justinem i, jakby tego było mało, wygrali płytę roku na Screenagers. Nawet Guided By Voices są bardziej rozpoznawalni po tym jak wystąpili w klipie The Strokes. Built To Spill prawdopodobnie zabrakło urody i odpowiednich koneksji, bo przecież nie dobrych numerów.

By pozostać uczciwym, trzeba wspomnieć, że zespół dokumentnie przespał ostatnie dziesięciolecie. Dwie płyty, które Doug Martsch i spółka zrobili od wydanego w 1999 roku „Keep It Like A Secret” mogły mieć swoje pamiętne momenty, ale miały się nijak do klasycznej parady albumów z lat dziewięćdziesiątych, z którymi – mam nadzieję – na tym etapie znajomości ze Screenagers jesteście już co najmniej zaprzyjaźnieni. Na „Ancient Melodies Of The Future” z 2001 i „You In Reverse” w 2006 grupa próbowała rewitalizować swój pomysł na granie z poprzedniej dekady i dostawała zazwyczaj zadyszki na poziomie zupełnie oczywistych rozwiązań. Niezależnie, czy chodziło o melancholijne balladziarstwo (pomyślcie o „Car”), czy epickie dżemy gitarowe (pomyślcie o ośmiu niedoścignionych z „Perfect From Now On”), te stare-nowe piosenki Built To Spill brzmiały jak przepisywane na rozklekotanej maszynie w czasach, gdy świat od dawna używał skanerów i nowoczesnych kserokopiarek.

Tracili w nich wiarę wszyscy, nawet ich matki przestały ich doceniać. Historia ma jednak szczęśliwe rozwiązanie, bo „There Is No Enemy” to pozycja, dzięki której łza zakręci się w oku niejednemu z wiernych sympatyków Douga Martscha i kolegów. Tych jedenaście nagrań to dokładnie album, którego zabrakło Built To Spill po „Keep It Like A Secret” – wtedy mówilibyśmy o nieznacznym spadku formy, dziś możemy się ucieszyć z ich powrotu do gry. Jasne, triada z lat 1994-99 to na wieki wieków nietykalna część dziejów tej kapeli, ale Martsch ma jeszcze w zanadrzu parę mocarnych melodii, posłuchajcie tylko.

Wzruszenie pojawia się od pierwszych dźwięków „Aisle 13” – to tu skojarzenie z „Keep It...” jest najmocniejsze. Tutejszy riff to odnaleziony po latach motyw z pierwszej strony tamtej płyty – gdzieś spomiędzy „Center Of The Universe” i „Carry The Zero”. I wiadomo już, że nawet jeśli nie wszystko, co Built To Spill zrobią w kolejnych dziesięciu trackach, będzie idealne, to powróciła rzecz, której brakowało najbardziej – natchnienie Martscha. To trudne do zdefiniowania, ale te teoretycznie podobne piosenki robią słuchaczowi dużo więcej zamieszania w głowie niż ich poprzedniczki z „You In Reverse”.

Z drugiej strony „There Is No Enemy” to album przesadnie ułożony, łatwy do zorientowania się, a jego największym atutem – poza sporą liczbą klasowych hooków – jest poczucie pojednania po latach z dawnymi guru. Zakochani w największych momentach grupy poczują się jak kibice sportowi, kiedy po dwóch czy trzech bardzo udanych numerach przyłapią się na zaciskaniu kciuków za to, żeby kolejny nie roztrwonił zgromadzonego już potencjału. Spokojnie – będzie dobrze do samego końca. Folk-rockowy „Hindsight” to nieśmiały grower, zarzucający niepostrzeżenie kilka haczyków, na które dacie się złapać. Są przeładne ballady – „Nowhere Lullaby” i „Life’s A Dream”, a oddalająca się w nieskończoność finałowa scena „Done” skłoni do sięgnięcia po „Broken Chairs”. Długaśny koniec płyty „Tomorrow” zmienia natomiast wątki, jakby chciał teleportować się na wspaniałe „Perfect...”.

Po rockowej stronie albumu znajdziemy też kilka mocnych punktów zaczepienia. „Good Ol’ Boredom” sięga po repetytywną manierę poprzedniego krążka, ale zamiast nużyć, rozciąga się z coraz większym luzem. W krótkim, punkującym „Pat” kumuluje się cała złość tej zdystansowanej płyty. Jest jeszcze najlepszy w tym gronie „Planting Old Seeds”, który brzmi, jakby R.E.M. chcieli zagrać „Sidewalk”, cichego faworyta z „Keep It...”. Oczywiście napięcie studzą momenty przeciętne – zwłaszcza nadir albumu, „Oh Yeah”, następca minorowego „Bad Light”. Ale o tych łatwo zapomnieć, zerkając na wyliczankę plusów. Patrzący na przeszłość grupy z przesadnym sentymentem będą pewnie tonować, ale szczerze, trudno wyobrazić sobie, żeby Built To Spill stać było dziś na lepszą ofertę niż „There Is No Enemy”.

Kuba Ambrożewski (2 listopada 2009)

Oceny

Bartosz Iwanski: 7/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Witek Wierzchowski: 7/10
Łukasz Błaszczyk: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 7 ocen: 6,71/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: lifeiswhatyoumakeit
[4 listopada 2009]
Jak dla mnie recenzje screenagers, czy te powazne czy te mniej powazne, zbedne nie sa, natomiast nagromadzenia banalu i pretensjonalnosci na porcys (pomijajac watpliwej jakosci dobor tematow - Sasha Strunin? no, badzmi powazni) zniesc nie potrafie. Nie moge sobie zarzucic braku osluchania, ale screenagers zawsze potrafia zaproponowac ciekawy temat czy punkt widzenia, ktory jakos mnie tam muzycznie wzbogaci. za to - duze dziekuje.
Gość: Kumka Olik
[4 listopada 2009]
Z tym, że porcys grając w tą swoją grę, przyjmując tą kpiarską formę koncepcyjnych recenzji, bez trudu zawsze się obroni bez względu na sytuację. Poważniejsze podejście musi raz po raz polec na niemocy recenzenta, co tylko udowadnia, że poważne recenzje "po coś" są, przy obecnym poziomie samoświadomości słuchacza oraz nieograniczonym dostępie do każdej muzyki, światu kompletnie zbędne.
Gość: lifeiswhatyoumakeit
[4 listopada 2009]
z metaforyka jest czasem tak, jak w takim stwierdzeniu o muzyce "prog" rockowej - jak sie nie wie jak skomponowac fajny utwor, to sie nagrywa mase solowek, klawiszowych pasazy, masy bzdur w tle i rozciaga to do 23 minut, podlewajac spora dawka patosu. czasami najtrudniej jest napisac prosty, ale ciekawy utwor. podobnie jak czasem najtrudniej jest napisac prosty tekst. p.s. to nie aluzja do screenagers. bardziej do bzdur jakimi raczy porcys
Gość: krzysiek
[3 listopada 2009]
Polonisto, przedobrzyłeś. Teraz już wiem, że jesteś prowokacją i nie dam się sprowokować.
Buziaki.
Gość: Polonista
[3 listopada 2009]
Po burzliwej dyskusji z Pawłem Sajewiczem nt. uchybień w recenzji płyty zespołu Regina stwierdzam, że recenzenci screenagersa są językowymi kilerami. Zabijają nas rozbudowaną, zbędną metaforyką, której większość z Was drodzy moi nie rozumie (ja jestem wyjątkiem).
Gość: doktoro, nie Jędras
[2 listopada 2009]
aaa tam, nieważne... przyjmijmy, że się rozumiemy ;) ogólnie niezły tekst, zresztą od paru miesIONCÓW widzę-i-opisuję zwyżkę poziomu skrinejdżersowych recek. (słowa-klucze: 'ok', 'graba', 'smile', 'good vibrations', nurt Nowej Rzetelności ;P)
Gość: held
[2 listopada 2009]
wreszcie napisałeś jakąś w miarę sensowną recenzję
kuba a
[2 listopada 2009]
"ta, zwłaszcza w podsumowaniu 90-tych"

1. Są w setce.

2. Ten ranking ukazał się jakoś w 1985, nie? Czekam jeszcze na zarzut, że sraliśmy w pieluchy :)

3. Swoją drogą znalazłem nawet całość mojej absurdalnie brit-gitarowej, ówczesnej listy i mam "There's Nothing" na 21. miejscu, elo!
marta s
[2 listopada 2009]
@Wcale nie żartobliwy, śmiertelnie poważny! Na tym etapie - w sensie, że po tylu latach istnienia serwisu i częstym powoływaniu się autorów na BTS.

Ach, no ależ o tym mówię, to znaczenie miałam na myśli, tylko, że upatrywałam w tym przymrużenia oka - nie każdy musi śledzić każdą publikację serwisu, wiadomo. Nieważne. :)
Gość: wiadomo
[2 listopada 2009]
Na tym etapie - w sensie, że po tylu latach istnienia serwisu i częstym powoływaniu się autorów na BTS.

ta, zwłaszcza w podsumowaniu 90-tych
Gość: nght
[2 listopada 2009]
'Aisle 13' i 'Things Fall Apart' koszą aż miło słyszeć, ale całościowo nie sądzę żeby był to lepszy album od poprzednika, choć z drugiej strony cieszy mnie to, że nie zjechaliście tego albumu.
kuba a
[2 listopada 2009]
Wcale nie żartobliwy, śmiertelnie poważny! Na tym etapie - w sensie, że po tylu latach istnienia serwisu i częstym powoływaniu się autorów na BTS.
marta s
[2 listopada 2009]
Ale to zwrot żartobliwy przecież, świadomie korzystający z tych chwytów. Wszystko gra moim zdaniem.
Gość: doktoro
[2 listopada 2009]
"na tym etapie znajomości ze Screenagers" - kto i na jakim etapie? nadużycie semantyczne, niepotrzeba elipsa.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także