
Hatifnats
Before It Is Too Late

[Ampersand; 25 września 2009]
O dysproporcji gustów wśród polskich słuchaczy muzyki alternatywnej napisano już wszystko. Żegnając powoli pierwszą dekadę XXI wieku, z rozczarowaniem konkludujemy kilka smutnych faktów. Mimo okazjonalnych przebłysków nadal na każdy promyk optymizmu przypada pięć dziesięciogodzinnych burz z gradobiciem. Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat Placebo stało się nowym The Cure i sprzedaje tu płyty i bilety w grubych tysiącach. Jak bumerang powracają do Polski formacje IAMX, Editors i Sigur Ros. Gdy dodamy do tego fakt, że za ikonę nowoczesnego popu wciąż uchodzi u nas Depeche Mode...
Co łączy tych wykonawców? Nasuwają się dwie odpowiedzi. Pierwsza ma cztery litery i brzmi MROK. W Polsce nie tyle kocha się muzykę smutną, co mroczną, tajemniczą, odrealnioną. W nocnej audycji wspaniale zabrzmią wersy o kolcach róż, które spowiły trumnę na cmentarzu dziewictwa, czy jakoś tak, choć nie wiadomo właściwie, jak można się do nich odnieść w codziennym życiu. Ta specyficzna odmiana pretensjonalnego neurotyzmu ma oczywiście swoją tradycję w polskich mediach, o wiele dłuższą niż to dziesięciolecie. Druga odpowiedź to EGZALTACJA. Kto widział pozy z papierosem Molko, kiczowatą charakteryzację Cornera czy eksplodującego wprost z nadmiaru prawdziwych emocji Smitha, ten wie.
Co mają do tego Hatifnats? Z pozoru nic, ale jak się zastanowić... Wszak zespół nie raz określano już fuzją The Cure i Sigur Ros z elementami shoegaze’u. Tych ostatnich zresztą jest na pełnowymiarowym debiucie zespołu mniej niż kiedykolwiek wcześniej – jazgotliwą ścianę gitary i basu, nieraz zabijającą koncertowe brzmienie grupy, zastapiono szemrzącymi akustykami w stylu płyty „Wish” lub strukturami niemal neo-post-rockowymi. Te pierwsze sprowadzają „World 2” czy „Horses From Shellville” do poziomu romantycznie rozczarowanego indie-popu, co pozwala znanym od ponad dwóch lat z demówek kompozycjom złapać drugi oddech.
Koniec końców jednak polska nadzieja na słowiańską odmianę Slowdive została zaprzepaszczona, debiutanckiej płycie Hatifnats najbliżej do The Cure z lat dziewięćdziesiątych. Po prostu. Utwory ciągną się tu często poza granicę piątej minuty, niczym epickie fragmenty wspomnianego „Wish” czy „Bloodflowers”, lecz to nie koniec analogii. Robert Smith mógł nigdy w swojej karierze nie śpiewać tak wysoko jak Michał Pydo, ale już emocjonalny sposób frazowania zdradza pokrewieństwo. Zresztą frontman Hatifnats pełni podobną rolę – zespołowego terminatora-dominatora, samotnego songwritera, który swoim wokalem i gitarą zupełnie marginalizuje pozostałych członków składu. Po przesłuchaniu albumu trudno wskazać na nim wybijające się na pierwszy plan linie basu czy figury bębnów, za to głos jest nie do pomylenia.
Największym zmartwieniem profesjonalnie zrealizowanego „Before It Is Too Late” nie jest jednak wszechobecna atmosfera zagubienia i melancholii. Nawet kupując konwencję zespołu, możecie mieć przez wiele przesłuchań spory kłopot z odróżnieniem od siebie poszczególnych utworów. Płycie nie udaje się naprawić problemu, jaki od zawsze paraliżował koncerty tria. Po często świetnym pierwszym wrażeniu, Hatifnats grali do końca setu ten sam utwór, co skutecznie zabijało napięcie. „Before...” nie czyni tu znaczącego progresu – mimo dobrego brzmienia tak naprawdę ciężko powiedzieć, czy właśnie zaczął się track ósmy czy skończył piąty. Na swoim oficjalnym debiucie ci trzej warszawiacy pozostają więc więźniami własnej, rozpoznawalnej w mig formuły i szczerze mówiąc, to nie bardzo wiem, jak i kiedy mieliby się z niej wyrwać. Lecz przecież nie muszą. A nawet nie powinni. Polska pokocha.
Komentarze
[29 września 2009]
[29 września 2009]
Nowoczesny pop - no właśnie staramy się jak najczęściej o nim pisać, więc zachęcam do lektury recenzji płyt i singli.
Depeche Mode - trafiłem przynajmniej dwa, jeśli nie trzy razy w ciągu ostatniego roku na opinie osób zajmujących lub interesujących się muzyką (niekoniecznie super fachowców), jak to nadal DM potrafią zaskakiwać swoją elektroniką i inspirować młodych. Ktoś tu został w latach osiemdziesiątych.
[29 września 2009]
@mroo
u mnie bylo podobnie - z kazdym koncertem ocenialem ich gorzej by w koncu znielubic i wracac tylko to singli z pierwszej plyty.
[29 września 2009]
[29 września 2009]
[29 września 2009]
[29 września 2009]
[29 września 2009]
Polska pewnie pokocha.
I dobrze, lepiej niż TCIOF.
[29 września 2009]
można by rozwinąć? bo to brzmi kuriozalnie a nie znam nikogo kto by tak sądził, nie czytam też TRa, Pęczaka czy innego Sankowskiego