Ocena: 5

The Dodos

Time To Die

Okładka The Dodos - Time To Die

[Wichita; 31 sierpnia 2009]

The Dodos od poprzedniego wydawnictwa, „Visiter”, koncertowali choćby z Les Savy Fav. Przyjęli poza tym do swego grona nowego członka (Keaton Snyder, odpowiedzialny za wibrafon), a najnowszy krążek powierzyli w producenckie ręce Phila Eka. To człowiek, który produkował już zespoły o wiele lepsze: Built To Spill, Fleet Foxes, The Shins. Niektórzy recenzenci wspominają, że Ek zostawia płyty, nad których walorami technicznymi można się zachwycać, ale do których nie można się przywiązać. W tym wypadku – zgadzam się, chociaż chyba bardziej z drugą częścią tej tezy. Technicznie bowiem zachwyty wylewać mogą na temat „Time To Die” co najwyżej gitarzyści-technicy, ale przecież to już wszystko było półtora roku temu i mogli się dosyć nacieszyć.

Poza tym jest nieco słabo. Dziewięć piosenek mija, a w pamięci nie zostaje kompletnie nic, płyta jest nudna. Przede wszystkim, nie należy spodziewać się hitów rodem z poprzedniego krążka: „Fools” uwodzące swoim animalcollective’owym urokiem i zręcznym rytmem czy „Winter”, będący moim zdaniem jednym z największych growerów ostatnich lat i bardzo ładną balladą. Próżno Wam czekać i przeskakiwać piosenki. Tutaj nie ma wybitnych momentów, jest czysta poprawność i monotonia, You feel nothing, jak, o ironio, śpiewa Meric Long w jednej z niezłych kompozycji, „Two Medicines”. Kompozycji i tak nie dość udanej, bo choćby irytujące głośne szepty Medicines, medicines, medicines potrafią ją skutecznie zepsuć. Po nich następuje przeciągnięte aż za bardzo „Troll Nacht” i strasznie irytująca ballada będąca równocześnie tytułem płyty. Najlepiej szuka się lepszych piosenek zastanawiając się, które z nich pasowałyby na poprzedni album nie zaniżając jego poziomu. I byłaby to prawdopodobnie pierwsza połówka: „Small Deaths” z dosyć zaraźliwym refrenem, na który czekamy prawie 2 minuty, dynamiczne „Longform” czy „Fables”. Nie są to wciąż jednak piosenki świetne, a na „Visiter” pełnić mogłyby co najwyżej rolę niezłych wypełniaczy. Szkoda też, że Long nie postarał się z tekstami – momentami banał leje się jak łzy czternastolatek przy „Nutshell”.

Problemem tej płyty może być to, że została wydana za wcześnie. Chłopcy pewnie chcieli pójść za ciosem i popularnością zdobytą po wydaniu swojego drugiego krążka, a może mieli już część piosenek, które się na nim nie zmieściły (niektóre zdecydowanie tak brzmią). Słychać w tej propozycji jakiś pomysł, wciąż jest nagrana w z pewnością rozpoznawalnym, a może i ciekawym stylu, który potrafił urzec. Ale nie urzeka teraz i jakoś odziera z nadziei, że lepsze przyjdzie. Jest to w pewnym sensie to samo, co rok temu, tylko gorsze i bardziej monotonne. Strokesi też tak swego czasu mieli i nie wiedzieć czemu, ale nie mogę opędzić się od myśli, że „Visiter” będzie największym osiągnięciem tego sympatycznego skądinąd zespołu.

Kamil J. Bałuk (16 września 2009)

Oceny

Przemysław Nowak: 8/10
Kamil J. Bałuk: 5/10
Kasia Wolanin: 5/10
Piotr Wojdat: 4/10
Średnia z 5 ocen: 5,8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: adm
[16 września 2009]
Literówka jest też w nazwie Built to Spill.
Gość: złoty
[16 września 2009]
Phil "Ex"? Jest dwa razy, więc to raczej nie literówka.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także