Ocena: 7

Jeremy Jay

Slow Dance

Okładka Jeremy Jay - Slow Dance

[K; 24 marca 2009]

Zawsze, gdy chodzę po sklepach muzycznych i zerkam na ubogą półkę „nowe brzmienia”, z frustracją zadaję sobie pytanie: po co światu tyle płyt The Prodigy / Faithless / Massive Attack (zajmują ZAWSZE lwią część całego regału), skoro od kilku lat i tak nikt już tego nie kupuje. Analogicznie jest, gdy widzę kolejnego ulizanego gogusia z gitarą / natchnioną laseczkę przy fortepianie / smęcącego, folkowego barda, który od roku się nie golił, bo żyje w zgodzie z naturą – po co światu tylu singer/songwriterów, w momencie gdy cierpią oni na chronicznie nudne osobowości – a przecież to siebie sprzedają. Siebie i swoją wizję, która, aby była interesująca, musi być indywidualnie oznaczona. Zupełnie bez pomysłu, bez melodii i tylko czasem z wyglądem – mnie osobiście szkoda czasu na zgłębianie pseudogłębi, kryptoprzeciętniaków, post-niczego. Jeremy Jay bardzo łatwo może być mylnie zaliczony do rzeszy tej nieokreślonej masy niewyraźnych piosenkarzy, bo w zasadzie nie wiadomo, czy to naprawdę on, czy praca kilku bystrych i wrażliwych ludzi, którzy za nim stoją.

„Slow Dance” zostało utrzymane w klimacie lat 80. i niby fajowo, bo przecież jesteśmy świadkami revivalu pełną gębą, ale w zasadzie nie ma już w tym nic niezwykłego. Silenie się na tego typu retro-stylistkę to zazwyczaj tani chwyt marketingowy. Wszystko co dobre szybko się kończy – forma zaczyna spadać, brzmienie się nudzi i staje oklepane. Obecnie pojawia się znacznie mniej interesujących płyt takich jak zeszłoroczne Cut Copy czy M83, za to nie brak przesłabych jak La Roux. A z rzeczy, które lecą na Vivie, to ja wolę Calvina Harrisa i jego chamskie syntezatory á la DJ Tiesto.

Jednak jest coś, co sprawia, że Jeremy Jay to trochę inna bajka niż pretensjonalne zachwyty nad równie pretensjonalnymi wokalistkami typu „siódma woda po Feist”, z którymi mogą utożsamiać się sfrustrowane nastolatki. Teraz wszyscy mamy kompleks Piotrusia Pana, a Jeremy jest jak filmy Tima Burtona dla dzieci, jak książki o Muminkach, jak bajki, które opowiadała babcia, bo padał deszcz. W sumie nie ma sensu żebym wyliczała, zrobili to już inni przy okazji poprzedniego albumu, a my i tak wiemy, że nas zdemaskował – romantyczny, tajemniczy, nierealny, bardzo sugestywny – on robi płytę, a my zasłuchując się w nią, równocześnie zakochujemy się w jego poetyce. „Slow Dance” w porównaniu z „A Place Where We Could Go” to z pewnością postęp – wyrazistsze melodie, bardziej dopracowane brzmienie, dojrzalsze podejście do sprawy. Jednak trzeba zadać sobie pytanie, czy właśnie tego oczekujemy od chłopaka, który ma być furtką do eskapistycznych wypadów do krainy wspomnień (prawdziwych lub tych całkiem wymyślonych). Chyba nie do końca, bo siła kompozycji na „A Place Where We Could Go” tkwiła właśnie w dziecięcej niewinności, której miejscami wręcz obowiązkowo towarzyszyć musi pewna rozczulająca niezgrabność. Pomimo kilku punktów stycznych między estetyką tego i poprzedniego albumu (minimalizm, przestrzeń, oniryczny klimat), „Slow Dance”, będąc dziełem co do zasady różnym od "A Place Where We Could Go", daje nam subtelny znak, że Jeremy dorasta, przestaje być częścią kreowanych przez siebie historii. Nibylandia bez Piotrusia Pana? Świeżości nie da się sfabrykować, więc choć z całego serca kibicuję Jeremiemu, nie do końca wierzę, że podoła poprzeczce, którą sam sobie zawiesił. Jest mistrzem nastrojowości – ale jego magia może działać tylko wtedy, gdy on sam w nią wierzy. Jednak tym razem znowu udało mu się mnie oczarować. Do zobaczenia na Offie.

Katarzyna Walas (27 lipca 2009)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Katarzyna Walas: 7/10
Maciej Lisiecki: 7/10
Piotr Szwed: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Łukasz Błaszczyk: 7/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Paweł Sajewicz: 6/10
Średnia z 12 ocen: 6,16/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
błaszczyk
[4 sierpnia 2009]
Co Wy chcecie od tej okładki? Jest fajowa.
Gość: DeKoster
[2 sierpnia 2009]
Jasne, okładka jest muzyką. Kompletna synestezja.
Chyba żaden esteta nie chciałby mieć w swojej kolekcji płyty z powyższą okładką. To po prostu obrzydliwe, tandetne; TO razi, poraża oczy cepelią kogucią i maciorką swojską; miałkość jest to rzędu ostatniego; mur z pustaków, i jeden z nich wyjęty.
Gość: mjiuzikowy_słuchacz
[31 lipca 2009]
A czy okładka wpływa na muzykę?
Gość: witalis
[30 lipca 2009]
Powiedzcie temu chłopcu, że jest spalony na otwarciu przez takie okładki.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także