Peaches
The Teaches Of Peaches
[Kitty-Yo; 4 listopada 2002]
Jeśli tak się akurat składa, że mieszkacie w sąsiedztwie niejakiej Peaches, możecie być absolutnie pewni, że nie znajdziecie większego perwersa w okolicy…
Okładka płyty wyraża wiele. Szczerze, ciężko byłoby o inną okładkę, która tak dobrze oddawałaby wizerunek artystyczny Peaches. Gdy powiem, że artystka ma obsesję na punkcie swojego krocza, będzie to tylko woda na jej młyn. Polacy na długo ją zapamiętają po swoim występie na W-Festiwalu 2003. Myślę, że rozjaśnilibyśmy jej dzień, gdybyśmy jej powiedzieli, z czym może się Polakom kojarzyć słowo „peaches”. A jeśli ona naprawdę taka jest? Jeśli ona nie udaje? Współczuję jej sąsiadom…
Ale o to jej właśnie chodzi! Nie dajmy się omamić jej podłym autopromocyjnym sztuczkom!!! Postawmy sobie to wielkie pytanie: dlaczego warto, bądź nie, przesłuchać jej płytę? Co jest na niej takiego, co może przyciągnąć przeciętnego odbiorcę?
Jeśli założymy, że przeciętny odbiorca jest pięćdziesięcioletnim mężczyzną z lubością zasłuchującym się w Tatu, urzekną go przede wszystkim teksty o, hm, silnym podtekście erotycznym. Jeśli nie jest jednak zbyt zdewociały, może odnieść podobne do mojego wrażenie – w pewnych momentach te teksty robią się już niesmaczne. Jeśli natomiast wiek odbiorcy nie przekracza dwunastu lat, niewątpliwie skusi go nalepka na opakowaniu, której treść brzmi „parental advisory”. W wypadku jednak, gdy target jest zupełnie statystycznym człowiekiem bez poważniejszych zaburzeń rozwojowo-seksualnych, wielce prawdopodobne jest, że nie znajdzie w zawartości tej płyty niczego ciekawego. Bo cóż nam oferuje ten krążek? Trochę dziwacznej, brudnej elektroniki sprytnie połączonej z perkusją i przewijająca się przez większość piosenek melorecytacja wokalistki. Nasuwa silne skojarzenia z równie brudną, aczkolwiek akustyczną muzyką Yeah Yeah Yeahs. To wszystko. Rytm. Nic więcej.
Jeśli jesteście naprawdę zdesperowani, możecie posłuchać tej muzyki. Jak dla mnie zupełnie bez entuzjazmu. „Fuck The Pain Away” jest zdecydowanie najlepszym utworem na płycie, co nie znaczy wcale, że dobrym. Na więcej niż to nie liczcie. Może i na koncertach to wszystko świetnie się sprawdza, ale bez wizji nic się nie dzieje.
Bez tej całej otoczki diablicy, Peaches tak naprawdę nie potrafi mi zaimponować.
Komentarze
[22 stycznia 2011]