Ocena: 3

Jacaszek

Pentral

Okładka Jacaszek - Pentral

[Gustaff; 16 marca 2009]

Jakkolwiek zabrzmi to trochę pompatycznie, to trudna chwila także i dla nas. W zeszłym roku bardzo doceniliśmy „Treny”, zachwycaliśmy się pięknymi aranżacjami, oryginalnym pomysłem oraz eterycznymi i wysublimowanymi dźwiękami. Do tego ogarnęła nas taka melancholia, że postanowiliśmy uhonorować twórcę tego dzieła bardzo wysokim miejscem w podsumowaniu płytowym. Żaden polski artysta nie nawiązał walki z Jacaszkiem, wszyscy zostali daleko w tyle. Ale teraz ciężko wytłumaczyć i w ogóle zrozumieć, skąd bierze się w kółeczku taka właśnie cyfra, która nie sprzyja pozytywnym opiniom. Niestety nie może być inaczej, jeśli w przeciągu zaledwie roku nagrywa się tak diametralnie różne płyty. I nie chodzi o odmienne inspiracje, sposób tworzenia muzyki i zalążki koncepcji. Mowa o poziomie kompozycyjnym i efektach tego, co artysta tym razem przedsięwziął. A wygląda to tak, że autor jednej z najbardziej cenionych polskich płyt zeszłego roku, której zawartość dotarła także do uszu wytrawnych słuchaczy z innych części świata i urzekła znaczny ich odsetek egzotycznym brzmieniem, tym razem wykonuje ruch z serii tych niewytłumaczalnych. Ten sam wykonawca nieświadomie wywraca wszystko do góry nogami, do tego stopnia, że twórczy bałagan zmienia się w jeden wielki chaos.

Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie chce się znęcać nad postacią, która ma głowę pełną oryginalnych i nieszablonowych pomysłów. Do takich osób niewątpliwie należy zaliczyć Michała Jacaszka. „Lo-Fi Stories” wraz z fragmentami bajek wplecionymi w abstrakcyjne podkłady, jazzujący „Sequel” i wreszcie wspomniane już wcześniej „Treny”, to płyty, które potwierdzają powyższe stwierdzenie. Wiemy, że twórca tych dzieł obraca się przede wszystkim w kręgach zarezerwowanych dla artystów muzyki elektronicznej, albo po prostu elektroakustycznej, ale sięga często po zupełnie inne środki wyrazu, które pozornie do siebie nie przystają. Tworzy impresje, których nie powstydziłby się autor „The Blue Notebooks”, czyli Max Richter. Ambitne zamierzenia nie stoją w sprzeczności z faktem, że zależy mu także na tym, by trafiać do szerokiego spektrum odbiorców. Nie próbuje się na siłę przypodobać, więc wszystko wydaje się w porządku i na miejscu. Dlaczego tym razem jest inaczej?

Także i na to pytanie ciężko odpowiedzieć. Pomysł na „Pentral” przedstawiał się więcej niż obiecująco. Jacaszek chciał uchwycić specyfikę miejsca, jakim jest świątynia. Projekt realizował w gotyckich gdańskich kościołach. Mniej interesowały go wygrywane akordy, a bardziej to, jak to wszystko wybrzmiewało. W ten sposób bazował głównie na tzw. field recordings, które przeważnie powstają na bazie tego, co wykonawcy wyłowią z otwartych przestrzeni przy pomocy swojego sprzętu. I słychać to na płycie. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z niedopracowanym pomysłem, a raczej z jego realizacją, która wypada bardzo, ale to bardzo mizernie.

Zacznijmy od tego, że kompozycje sprawiają wrażenie, jakby były przypadkowo posklejane z wątpliwej jakości fragmentów. Poszczególne elementy nie pasują do siebie, a już na pewno nie tworzą sensownej całości. Nie czuć też atmosfery miejsca, w którym odprawiane są nabożeństwa i odmawiane modlitwy. Jedynie brzmienie organów sprawia, że nasze myśli wędrują do któregoś z budynków przeznaczonych do celów sakralnych. Także goście niewiele tu zmieniają. Wokalny udział Mai Siemińskiej, który na poprzednim wydawnictwie pogłębiał wrażenie obcowania z czymś wyjątkowym, niczym nie zaskakuje. Tutaj jest tylko studium dźwięku i warsztaty dla przyszłych innowatorów. Obdarte z emocji, gdzie samej muzyki jest jak na lekarstwo.

Ktoś na jakimś anglojęzycznym forum skwitował zawartość najnowszej płyty Jacaszka jednym zdaniem: I’d rather listen to the wind. To wyjątkowo złośliwe stwierdzenie i na pewno niesprawiedliwe w kontekście poprzednich dokonań polskiego Murcofa, ale doskonale pokazuje jak bardzo poważną pomyłką jest samo „Pentral”. Świetny pomysł na płytę w zderzeniu z marnym wykonaniem tworzy silny kontrast i wrażenie, że obcujemy z czymś nadętym i pretensjonalnym. „Treny” nie były takie nawet przez chwilę. Warto się o tym przekonać po raz kolejny, bo niniejsza koncepcja kościoła, jako instrumentu po prostu legła w gruzach.

Piotr Wojdat (1 kwietnia 2009)

Oceny

Kasia Wolanin: 3/10
Piotr Szwed: 3/10
Piotr Wojdat: 3/10
Średnia z 3 ocen: 3/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Anselmo
[3 kwietnia 2009]
A jednak są i bardzo pozytywne recenzje, czego nie rozumiem. Wystarczy wygooglać.
Gość: Cibor
[2 kwietnia 2009]
też jestem strasznie zawiedziony - to sie po prostu dupy nie trzyma :(
iammacio
[1 kwietnia 2009]
dobra puenta! w temacie płyty - szkoda zmarnowanego potencjału:/

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także