Ocena: 5

Here We Go Magic

Here We Go Magic

Okładka Here We Go Magic - Here We Go Magic

[Western Vinyl; 24 lutego 2009]

Człowiek Cień. Taki przydomek powinien przylgnąć do chowającego się za szyldem Here We Go Magic Luke’a Temple'a. Znany i szanowany neofolkowiec porzucił bowiem znane i szanowane nazwisko na rzecz bytu anonimowego, w dodatku o mocno enigmatycznej nazwie. Jakkolwiek intrygujące wydawać się może takie wycofanie ze światła *sławy* w cień, rozpoczęcie nowego rozdziału, tak jakby artysta próbował się odciąć od ciężaru własnej historii, porzucić balast oczekiwań co do jego twórczości, niepomny na wszelkie profity z względnej rozpoznawalności płynące, to z drugiej strony, pochodzący z Salem w Massachusetts muzyk nie ukrywa swoich personaliów, ani faktu, że jest autorem całości materiału na debiutanckim albumie projektu. Dostrzegam natomiast uroczy aspekt tej quasi metamorfozy – zmianie uległ jedynie muzyczny entourage, Luke z gracją bawi się formą, acz kompozycyjnie to wciąż ten sam niespieszny, przyjemnie oldschoolowy styl i oczywiście wokal wciąż na nowo dziwiącego się światu dziecka.

Cień przykrywający self-titled Here We Go Magic to poniekąd efekt dziwnego zbiegu okoliczności. Fani okołofolkowych brzmień wciąż są zajęci radioheadyzacją Animal Collective, a krytycy muzyczni przeczesują półcień nowojorskich wieżowców w poszukiwaniu kolejnych jeźdźców kwasowej neopsychodelii – w zeszłym roku byli to Gang Gang Dance, dwa lata temu Yeasayer – z którymi muzykę Temple’a tyleż łączy (osiadł w Brooklynie), co dzieli. Ekscentryczny neofolkowiec wprawdzie porzucił banjo, ale wciąż po swojemu unika łatwych ścieżek, oczywistych skrótów. Stąd, niczym u Kanadyjczyków z Women, romans z ambientem (jak choćby w „Tunnelvision”), flirt z dronem w duchu Grouper (rozlewające się partie klawiszy w „Ghost List”), a nawet spontaniczny make-out z kulturą neohipisów w klimacie Akron/Family (rozklaskana „Fangela”). Całość spina narkotyczna aura kosmicznych wojaży – słoneczny wiatr przewalający się w „Nat’s Alien”, mantryczny instrumental „Babyohbabyijustcantstanditanymore” – i niemal filozoficzna zaduma nad światem, życiem, jego sensem rozgrywana rozmarzonym głosem, momentami (w tych najbardziej bajkowych momentach) udanie ewokującym styl Perry’ego Farrella.

Czuć, a raczej słychać w kompozycjach na płycie radość z artystycznej wolności, nieskrępowanie konwencją, urokliwą niedbałość produkcyjną, acz kilkukrotnie nieokiełznanie kompozycyjne odbija się Luke’owi czkawką – dziwnie kabaretowe (konwencja Dr. Dog) „Everything’s Big”, niewyraźne „Ahab” czy „Ghost List”, którym daleko do poziomu choćby otwierającego zestaw „Only Pieces” (lekkie nawiązanie do brzmienia „Graceland” Paula Simona). Rozumiem i doceniam ideę „strumienia świadomości”, na którą opisując proces twórczy powołuje się Temple, nie godzę się jednak na kompozycyjne niedoróbki, których przecież bardzo łatwo można było uniknąć, eliminując jednocześnie nudne przestoje, które niebezpiecznie rozciągają i rozmywają album.

All in all, końcowa ocena musi być pozytywna, acz niemal połowa materiału na płycie zdana jest na łaskę gustów słuchaczy. Noty średnie (jak komuś ambient nie leży) współistnieją więc z notami wysokimi (miłośnicy krautrockowej motoryki). Talent Temple’a jest jednak bezdyskusyjny (wystarczy sięgnąć po wcześniejsze dwa solowe krążki, by się o tym dobitnie przekonać), a on sam pewnie jeszcze nie raz nas zaskoczy. Jeżeli nie jako Here We Go Magic to pewnie pod innym, równie magicznym szyldem.

Maciej Lisiecki (11 marca 2009)

Oceny

Łukasz Błaszczyk: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 2 ocen: 6,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: PokidaneNiti
[25 lipca 2009]
Dobra recenzja, ale 7/10

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także