Ocena: 6

Morrissey

Years Of Refusal

Okładka Morrissey - Years Of Refusal

[Decca/Polydor; 16 lutego 2009]

W telegraficznym skrócie - bez zaskoczeń: jest tak, jak miało być. Morrissey utrzymuje przyzwoitą formę, zarówno jeśli chodzi o vox, jak i kompozycje. Jeżeli jesteście zagorzałymi zwolennikami Mozzera – brać śmiało, polecamy, rozczarowania nie będzie. Co więcej, można zaryzykować stwierdzenie, że „Years Of Refusal” to najlepszy album Morrisseya od czasu efektownego comebacku 5 lat temu. Z perspektywy czasu „You Are The Quarry” wydaje się płytą tyleż dobrą, co jednak sporo przereklamowaną, ale nie o tym w sumie miało być.

Skoro już wyszedł ten temat: LP z 2004 roku bronił się przede wszystkim kapitalnymi singlami (oraz niestety nielansowanym z osobna najlepszym na płycie „The World Is Full Of Crashing Bores”). Tutaj główną siłą jest raczej większa równość i spójność albumu, bo singiel to raczej strzał w stopę. Niby do puszczonego na pierwszy front list przebojów „I’m Throwing My Arms Around Paris” trudno mieć jakieś dyskwalifikujące zastrzeżenia, ale jest tutaj sporo dużo lepszych, i przede wszystkim dużo bardziej nośnych utworów. Choćby któryś z pierwszej trójki (dla mnie wygrywa „Something Is Squeezing My Skull”) – wszystkie fajne, żywiołowe, z dobrymi refrenami, jakże przyjemnie zaskakujące słuchacza po smutno-zawodzących klimatach albumu poprzedniego, czy też chyba najbardziej agresywny, kończący płytę „I’m OK by Myself”. Gdyby nie wcześniejsze wykorzystanie do promocji składanki, mógłby to być też kapitalny „That’s How People Grow Up” (tutaj uwaga na stopniowanie napięcia oraz kunszt szefa i interpretacji banalnego tekstu). Naprawdę, ilość dobrze zagranych, żywiołowych pop-rockowych piosenek robi wrażenie, tym bardziej, że wyszły spod pióra wiekowego już weterana – zupełnie inna liga niż niedawne wyczyny rówieśników, ze szczególnym wyróżnieniem niegdysiejszych „największych wrogów” The Smiths z natapirowanym frontmanem oraz irlandzkich autoparodystów, akurat wydających właśnie nową płytę.

Ale żeby nie było samego słodzenia – dwa razy („When I Last Spoke To Carol” i „One Day Goodbye Will Be Farewell”) ma miejsce coś, czego nie mogę zrozumieć – w bardzo przyjemnych utworach nagle, NI Z GRUCHY NI Z PIETRUCHY, wwala się ktoś z jakimiś trąbami, co sprawia, że słuchacz czuje się jak na corridzie. Zupełnie bez sensu, podręcznikowy przykład jak zarżnąć kawałek. Do tego czasem wokal Morrisseya brzmi jakby nagrywano go w garażu albo brakowało wokaliście tchu (co gorsza, najbardziej w numerach 1 i 3, czyli jednych z lepszych). Podkreślam - czasami, co nie oznacza efektów działania zęba czasu tylko raczej olewactwa producenta.

Generalnie wracamy do punktu wyjścia – jestem zadowolony, „Years Of Refusal” to dla mnie miłe zaskoczenie. Przyznam szczerze, że po „Ringleaderze” spodziewałem się jeszcze większej dawki smutów, a przyszedł naprawdę bardzo sensowny album. Ocena jest, jaka jest, bo jednak to nadal jedynie bardzo odtwórcze adult contempo i trudno wychwalać „Years Of Refusal” pod niebiosa. Ale to niezaprzeczalnie bardzo mocne, i bardzo życzliwe sześć. Zatwierdzone do obrotu.

Dariusz Hanusiak (4 marca 2009)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 7/10
Dariusz Hanusiak: 6/10
Kasia Wolanin: 6/10
Katarzyna Walas: 6/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Tomasz Łuczak: 6/10
Maciej Lisiecki: 5/10
Średnia z 10 ocen: 5,8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kida
[12 października 2009]
morrisseyu, wielkośc jest Twa :) moc moc moc
Gość: JJJ
[9 marca 2009]
mom zdaniem okladka jest fantastyczna, zgadzam się, że to najlepszy album mozza po comabacku, przy cyzm zasługuje na dużą wyższa ocenę,płyta koherentna, inteligentna, z kopem a przede wszystkim różni się od ogólnej papy niepowtarzalnym, autorksim klimatem, świat się zmienia a morrissey tylko trochę, bo sprzedaje swój świat i swoją osobowosć, a nie dostosowuje się do trendów i mód, wielki artysta i zajebista płyta
p.s. najlepszy numer to its not birthday anymore, rewela
Gość: s1
[8 marca 2009]
To dziecko na okładce jest przerażające...
Gość: gza
[7 marca 2009]
faktycznie, okładka odstrasza:) najlepszy cover z ostatnich mial Ringleader
D
[4 marca 2009]
Ja myślę, że ta niekonsekwencja, to po prostu kwestia oceny tych płyt przez autorów poszczególnych recenzji :) - u mnie Quarry to tak samo mocne 6 jak tu, a Ringleader 4/5 (ale jednak w stronę drugiej opcji), dlatego wygląda to tak jak wygląda. Pozdrawiam
Gość: bystrzak
[4 marca 2009]
Mozz nie ma taryfy ulgowej, poważny minus w punktacji w ramach kary za okładkę :D
Gość: ozzab
[4 marca 2009]
Moim numerem 1 wciąż 'Quarry'.
pulpetyk
[4 marca 2009]
Jest pewna niekonsekwencja w tym, że "Quarry" dostał notę 7, "Ringleader" tak samo, a nowa płyta dostaje 6... Z całej trójki "Ringleader" wydaje się najsłabszy jednak, a nowy album chyba równie dobry, jak "Quarry"?
kuba a
[4 marca 2009]
Chodzi o animozje między Morrisseyem a Smithem jeszcze z lat osiemdziesiątych.
Gość: modest rabbit
[4 marca 2009]
nie nazwałabym The Cure wrogami, wszak to nieco inna szufladka, nie mniej recka jest trafna :)
Gość: krisss
[4 marca 2009]
..."największych wrogów” The Smiths z natapirowanym frontmanem" - o kogo chodzi?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także