Franz Ferdinand
Tonight: Franz Ferdinand
[Domino; 26 stycznia 2009]
Dawno, dawno temu w czasach kiedy pod recenzjami nie było jeszcze komentarzy, grupa Franz Ferdinand zdecydowała się wydać swój kolejny album w przeciągu niecałych dwóch lat od ukazania się debiutu. Ten śmiały krok spowodował, że gang Kapronosa na stałe już chyba został przypisany do wykonawców spojonych ze swoją „pierwotną” stylistyką. Tym samym Szkoci, planując kolejny longplay, nie mogli uciec od skonkretyzowanych oczekiwań słuchaczy. Ten, wydaje się, niezaprzeczalny fakt ma jednak istotne znaczenie w odbiorze „Tonight”. Znając postęp dzisiejszej techniki, daleko wyprzedzającej „cud jednoczesnej podróży w Maskwu i we Władywastok”, zakładam, że czytając ten tekst, znacie dobrze zawartość albumu, ba, prawdopodobnie większość z Was zdążyła już porównać go do poprzednich płyt Franz Ferdinand. Zaryzykuję stwierdzenie, że już w momencie wrzucania krążka do wieży (dowcip, dowcip, śmiać się, śmiać się) byliście predestynowani, aby słuchając „Tonight”, podążyć jedną z dwóch dróg – z tym że w przeciwieństwie do dość podobnej sytuacji, o której śpiewał niejaki Robert P., nie za bardzo będzie jak tę ścieżkę zmienić. Jesteście typem A, który z powodów, o których poniżej, dojdzie do konkluzji, że zespół zjeżdża po równi pochyłej i aktualnie prezentuje poziom co najwyżej przeciętny, lub typem B, który uzna, że zaiste grupa obniża loty, ale do zarycia z impetem łbem o mur sztampy i bezbarwności jeszcze im bardzo daleko. Możecie także załapać się do grona anomalii, przekonanych o wyższości tego albumu nad drugim. Ale, od początku...
Odpalamy płytę...
Na razie jeszcze oba typy nie będą diametralnie różnić się w odbiorze – „Ulysses”, kawałek więcej niż przyzwoity – czegoś takiego spodziewali się wszyscy (uwaga! u osób, które nigdy nie były nawet przeciętnymi zwolennikami grupy, brak „arcy-przebojowego kopyta” tego utworu w porównaniu do singli promujących wcześniejsze longplaye Franz Ferdinand spowoduje prawdopodobnie definitywną olewkę albumu). Fakt są chórki. Jest la-la-la-la a nawet u-hu-hu, ale jest to w sumie klasyczny zabieg mający zachęcić do zapoznania się z zawartością „Tonight” osoby dobrze obeznane z twórczością bandy pół-Greka.
Tercet „Turn It On”-„No You Girls”-„Send Him Away” zdefiniuje stosunek do tego albumu słuchaczy typu A i B. Pierwszy gatunek nie odnajdzie w tych utworach prawie nic godnego uwagi. Drugi, co prawda nie zachwyci się, ale za ciekawą uzna chociażby rytmiczną aranżację „Send Him Away”.
Przy „Twilight Omens” A i B odniosą zapewne pozytywne wrażenia, chociaż u ich przyczyny leżały będą inne przesłanki. A docenią brzmienie taniego Casio we wnętrzu Notre Dome, B spodoba się więcej niż przyzwoite zgranie wokalu z melodyką. Nieco inne wrażenia, to znaczy, znudzenie u A i wizja parkietowej uciechy u B towarzyszyć będą „Live Alone” – znowu w drugoplanowej, ale znaczącej roli wystąpią klawisze.
Jeszcze inna reakcja będzie powodowana „Bite Hard” – pochody w dół i górę gamy oraz nieskomplikowana rytmika będą punktem, który ostatecznie ugruntuje niepochlebną opinię o „Tonight” pierwszego typu słuchaczy, drugi uzna przecież, że doskonale się przy tym da pohasać, więc wszystko jest w porządku. Raczej bezbarwne kompozycje w postaci „What She Came For” oraz „Can’t Stop Feeling” spotkają się z podobnym odbiorem: A raczej przysną, B podkręcą głośność i zorganizują naprędce balet.
Kulminacją sprzecznych doznań targających dwoma typami słuchaczy stanie się z pewnością „Lucid Dreams” – najbardziej popieprzony numer w dotychczasowej karierze Franz Ferdinand. W sumie standardowa jak na nich piosenka pod koniec czwartej minuty ukaże poszukiwanie innej drogi artystycznego rozwoju i odkrywanie nowych terytoriów (zdaniem B) lub też (zdaniem A) tandetny remix klocków z programu służącego do tworzenia zestawów imprezowych dla domorosłych amatorów. Co do sennego i nieprzekonującego „Dream Again” oraz dolepionego nie wiadomo po co, barejowskiego z tytułu „Kasiu, pocałuj mnie” wątpię, aby przedstawiciele odmiennych grup przesłuchujących „Tonight” różnili się zbytnio w opiniach. Album powinien kończyć się tymi „Świadomymi Snami” (osobiście chcę doszukiwać się w tym tytule zamierzonej przewrotności) i szlus – tak zapewne uznają i jedni, i drudzy.
Konkludując, typ A rozczarowany może nie tyle poziomem płyty, ale brakiem ponadprzeciętnie wymiatających kompozycji nie sięgnie po nią ponownie, typ B z powodzeniem będzie wykorzystywał prawie całe „Tonight” jak tło imprezowe. Taki właśnie los zgotowali swojemu trzeciemu albumowi Kapranos i koledzy, nagrywając w większości poprawne piosenki. Cytując boską Korę: „czy to jest dużo czy też mało” oceńcie sami i dodajcie, bądź też odejmijcie punkcik od cyferki, którą widzicie na górze.
Na początku wspomniałem jeszcze o możliwych anomaliach. W sumie nie ogarniam, jak można dojść do wniosków o wyższości (heh, no pewnie pojawią się jakieś tam uwagi o całościowej jakości tego albumu) „Tonight” nad „You Could Have It So Much Better”, ale ok, co bardziej wygadani przeciwnicy tej tezy zapewne wpiszą się poniżej. Także ja już się przymknę i dam im szansę.
Komentarze
[11 kwietnia 2012]
[23 czerwca 2009]
[5 marca 2009]
[2 marca 2009]
[26 lutego 2009]
http://www.sendspace.pl/file/knEgJ5Fo/
[25 lutego 2009]
[25 lutego 2009]
www.niebieskagodzina.blog.com
www.egida.us.edu.pl"
"Czwartoligowy zespół, który bóg jeden wie na czym wypłynął.Generalnie szkoda czasu."
^ BULLSHIT. TYLE WAM POWIEM.
[25 lutego 2009]
www.niebieskagodzina.blog.com
www.egida.us.edu.pl
[24 lutego 2009]
[24 lutego 2009]
[21 lutego 2009]
[21 lutego 2009]
Dla mnie to jest 5/6. W polskiej skali. Polacy dzięki dwunastoletniej edukacji mogą kojarzyć dwa systemu: 1-6, względnie 2-5. Żadne 1-10:) No, ale to ja mam do nich bezkrytyczny stosunek, co wcale nie odbiera mi prawa do jarania się nacodzień innymi gatunkami.
I tytułem zakończenia. Pierwszy odsłuch zrobiłem z gramofonu, nie ściągałem wcześniej płyty:)
[21 lutego 2009]
[21 lutego 2009]
co do skali to pamiętaj, że każdy z redaktorów ma inny gust i inaczej operuje tymi cyframi także sądzę, że trudno jest porównywać oceny - nie róbmy z liczb bóstw,
ja -> redaktor Wierzchowski to ja, Witek (hehe, podpisujcie się jakoś bardziej rozpoznawalnie)
poza tym, jak już napisałem w tekście recenzji, cyferka powyżej jest niejako liczbą wyjściową, dodajcie ile tam chcecie i wychodzi Wasz typ :)
[21 lutego 2009]
[21 lutego 2009]
Dla mnie Tonight: Franz Ferdinand dobre, tak w sam raz na 7. Tylko rzeczywiście - Lucid Dreams powinno kończyć (co nie znaczy, że dwa ostatnie są złe).
[21 lutego 2009]
[21 lutego 2009]
[21 lutego 2009]
A trudnym płyta dawać większe, bo wtedy widać że oni to kozaki itp;p Pozdro redakcja
Druga płyta faktycznie nie jest taka aż super, ale najnowsza na 7 zasługuje
yo
[20 lutego 2009]
w tym chyba kontrowersji nie ma, hm?
[20 lutego 2009]
[20 lutego 2009]
buhahahahaha! Musze to napisac na jakimś forum w temacie "Humor" albo "Cytat dnia", ludzie beda mieli niezły ubaw. BUHAHAHAHAHA. Wypadek przy pracy...
FF to jeden z moich najukochańszych zespołów, stoję za nimi murem, jestem wobec nich absolutnie bezkrytyczny i uważam ze ta płyta jest genialna. Genialna jest końcówka What She Came For i koncówka Lucid Dreams (solówka na syntezatorach i wszysktkich urządzeniach elektronicznych), którą włączam niemal na full volume i tańcze, tańcze, tancze. Bo to mnie porywa do tańca.
Juz nie wspominając o singlu Ulysses...aż mi słow brak...
Ponadto uważam, że na tej płycie nie ma słabej piosenki! Jak juz napisałem: jest genialna i uważam ze nalezy jej sie maksymalna ocena.
[20 lutego 2009]
[20 lutego 2009]
[20 lutego 2009]