Ocena: 6

Asobi Seksu

Hush

Okładka Asobi Seksu - Hush

[Polyvinyl; 17 lutego 2009]

Sam się sobie dziwię, że oceniam „Hush” aż tak wysoko. Bądźmy szczerzy, „odkryjmy wszystkie karty” czy też dajmy przysłowiową „kawę na ławę” – nowy album Asobi Seksu to nic innego jak powielanie pomysłów z poprzednich płyt, szczególnie z bardzo udanego „Citrus”. I choć nowojorczycy nigdy oryginalnością nie grzeszyli, to potrafili stworzyć ujmującą i sprawną mieszankę dream popu i shoegaze’u spod znaku Yo La Tengo & friends. W sumie dalej tak jest, ale powoli daje się odczuć pewne zmęczenie materiału, przez co trudno mówić w tym wypadku o wielkich muzycznych doznaniach.

Na pewno trzeba oddać Amerykanom zdolność do tworzenia materiału równego niczym forma Barcelony z ostatnich miesięcy. Brakuje zgrzytów, wpadek, fragmentów które można jednoznacznie nazwać bardzo słabymi. Ale jednocześnie nie ma piosenek potrafiących wryć się w pamięć lub też poprowadzić cały album. Mamy więc do czynienia z dwunastoma bardzo przyzwoitymi piosenkami, choć na usta ciśnie się pytanie: jak długo da się obcować z tylko solidną muzyką? Na szczęście Asobi Seksu ma w sobie sporo gracji oraz rozczulającego uroku, tak więc krytyka przychodzi z wielkim trudem. Bo jak tu się denerwować, kiedy w „In The Sky” słyszymy Cocteau Twins, przy „I Can’t See” łezkę uronią fani Slowdive, a „Sing Tomorrow’s Praise” po odpowiednim liftingu mogłoby z powodzeniem znaleźć się w repertuarze This Mortal Coil. Oczywiście nie ma tu mowy o plagiatach, raczej o „mocnej inspiracji”, nowojorczycy potrafią umiejętnie do każdego numeru zaaplikować dużą dawkę własnego „ja”, dzięki czemu tylko na moment zapominamy, że słuchamy Asobi Seksu. Na pewno lepiej w tym względzie prezentowało się poprzednie wydawnictwo, odświeżające nieco shoegaze, natomiast na wysokości 2009 roku już tego zabrakło. Nie można jednak zignorować bardzo dobrej produkcji – lekko szorstkiej, niewyraźnej, czasami mocno przestrzennej, lecz mającej w sobie także słodką aurę, co można również spotkać na debiutanckiej płycie Fuck Buttons, gdzie niemal dwa przeciwstawne żywioły stykały się ze sobą, żyjąc potem w niepokojąco owocnej symbiozie.

Próbuję sobie wyobrazić jak się zdobywa szacunek w Brooklynie, tak samo jak zawsze starałem się dowiedzieć o co chodzi z tym „uznaniem na Śląsku”, ale podejrzewam, że Asobi Seksu już go dawno zdobyło i jeśli chce go utrzymać, to: a) musi radykalnie zmienić muzyczną formę wyrazu, albo b) porzucić granie i zająć się wojnami gangów. Bowiem wątpliwe jest, czy kolejna płyta utrzymana w tożsamym tonie zda egzamin i zdoła wykrzesać z siebie pozytywne fluidy. Naciągana szóstka, ale co tam.

Krzysiek Kwiatkowski (19 lutego 2009)

Oceny

Kasia Wolanin: 6/10
Krzysiek Kwiatkowski: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Łukasz Błaszczyk: 6/10
Średnia z 7 ocen: 6,42/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: generacja_nic
[20 lutego 2009]
data wydania 2009!
Gość: szuszu
[20 lutego 2009]
asobi seksu mają na koncie swym 3 płyty już, więc kolejna będzie 4
zmywak
[19 lutego 2009]
me&marry:
http://www.youtube.com/watch?v=KYuDBdVj8_k

idealna do tanecznych głupawek
zmywak
[19 lutego 2009]
mój ulubiony kawałek z tej płyty to me&marry, który póki co jak dla mnie to pierwsza 10 piosenek bieżącego roku; nie miałbym nic przeciwko żeby 3 płyta utrzymana była w tej samej konwencji o ile dalej będą pisać tak przyjemne kawałki jak "familiar light" czy "sing tomorrows prise"

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także