[phpBB Debug] PHP Warning: in file /home/screenag/domains/screenag.linuxpl.info/public_html/content/dom/DomContent.php on line 97: htmlentities() [function.htmlentities]: Invalid multibyte sequence in argument
screenagers.pl - recenzja: Animal Collective - Merriweather Post Pavilion
Ocena: 10

Animal Collective

Merriweather Post Pavilion

Okładka Animal Collective - Merriweather Post Pavilion

[Domino; 12 stycznia 2009]

Przekora to często inspirująca rzecz. Czasami pozwala nam się nie mylić, a przeważnie po prostu czyni nas fajnymi i wyróżnia od reszty, a to w internecie ceni się podwójnie. Rok 2009 będzie rokiem przekory. Lada dzień rozpłynie się gdzieś szał, który zapanował w święta. Teraz ktoś będzie musiał odbić piłeczkę, a przed komputerami siedzi już cała armia. Dopóki „Merriweather Post Pavilion” nie zostanie pogrzebane wraz z ostatnim rankingiem, gdzieś w styczniu 2010, dopóty będziemy obserwować festiwal przekory, będziemy męczyć innych i siebie samych. Wydanie tak niesamowitej płyty w styczniu skatuje ją skuteczniej niż najbardziej nieprzychylne recenzje. Ba, lepiej nawet niż recenzje obojętne. Dwanaście miesięcy rozpaczliwego szukania czegoś, co tę płytę przebije, próby deprecjonowania jej wartości, szukanie słabych punktów. Takie czasy i taka płyta.

Dlatego tu nie będzie przekory. Zgadliście naszą ocenę już dawno temu? To super, gratulujemy. Wcale nie chcieliśmy Was zaskoczyć. „Merriweather Post Pavilion” nie da się nic zrobić. Nawet jeśli nie ma już tego folku, nie ma tak karkołomnych eksperymentów, nie ma gitary akustycznej, a duch się gdzieś rozpłynął, ducha nie ma. Ale tym niech zajmą się inni.

Animal Collective stało się symbolem pokolenia, które uwielbia słowa „freak” i „dance”; które wiele szaleństw sobie wyobraża i planuje, ale tak naprawdę nie robi nic, bo prawie w ogóle nie odchodzi od komputera. Animal Collective o tym nie śpiewają, przypadkiem tylko stali się częścią tego zjawiska, a w listopadzie i grudniu – jego ofiarą. Przyznaję, to może być zniechęcające. Ale nie zapominajmy, że to tylko jedna z wielu rzeczy, jaką stał się ten zespół pomiędzy 2007 a 2009 rokiem. I tak najważniejsze jest przecież to, że na chwilę obecną są najlepszym zespołem na świecie, i to za całokształt, od roku 2000. Staruszki mogą sobie patrzeć na tę płytę z rezerwą. Oni mieli Radiohead, którego to pokolenie nigdy tak naprawdę nie pokocha, bo to nie ich zespół i nie ich problemy. Trudno więc dziwić się temu zamieszaniu, kiedy młodzież wyposzczona jakąś rockową rewolucją, w końcu dostała i dostaje regularnie co dwa lata coś naprawdę wielkiego.

Ale płyta. Pierwsze sekundy wchodzą raczej niepewnie, snują się tylko po to, aby dojść do kultowego już wkrótce if I could just leave my body for the night. Z racji swojego idealnego formatu, to zdanie będzie prawdopodobnie opisem, który w tym roku będziecie czytać na gadu gadu najczęściej. I tu warto się zatrzymać, by wziąć głęboki oddech – następne trzy minuty będą zawierały kolejno: najbardziej wzruszający, epicki klawiszopodobny loop, jaki możecie sobie wyobrazić; „bębny”, które na początku mocne i plemienne, poprzez przesunięcie akcentu zmienią się w chore stukanie (zabieg prosto z „Person Pitch”); i wreszcie najpiękniejsze wyznanie miłosne, jakie kiedykolwiek napisali. Słabo? I dalej do końca, a jakże, sypią cudownymi melodiami jak z rękawa. Asortyment trików songwriterskich również jest imponujący i bynajmniej nie mam zamiaru wymieniać tu chociaż jednej czwartej z nich. Niech przykładem będzie wzmocnienie hooku w refrenie „My Girls” przy pomocy odjęcia, a nie dodania kolejnych dźwięków. Takie proste, a tak zażera. Pewnym zaskoczeniem mogą być tu zbyt oczywiste jak na nich regularne handclapy. Ale pomyślmy, czym byłoby „Panis et Circenses” bez prostej perkusji. Zresztą na spragnionych nieregularności czeka na przykład „Lion In A Coma”, do którego zatańczyć można z takim samym powodzeniem, jak do „Gyroscope” D-Planu.

Tu wszystko zależy od tego, czy im ufasz, czy nie. Jeśli nie, to masz spory asortyment argumentów do wykorzystania. Na „Mearriweather Post Pavilion” nie ma kilku rzeczy, które czyniły poprzednie albumy zjawiskowymi. Kilka z nich, po kolei: nie ma krótkiego wymiatacza na miarę „Who Could Win A Rabbit” czy „Grass”; nie ma też tego tempa, które olśniewało w „Water Curses”. No i być może najważniejsze: za mało ryzyka. Próżno na „Pavilion” szukać takich szaleństw, jak pierwsze sekundy „#1” (chociaż „Daily Routine” próbuje je przywołać) czy choćby „Peacebone”.

Ale właśnie – wszystko zależy od tego, czy im ufasz. Gdy się ochłonie, można spojrzeć na ten album jak na kontynuowanie tradycji wydawania na przemian albumu bardziej i mniej eksperymentalnego. Albowiem „Merriweather Post Pavilion” jest dla „Strawberry Jam” tym, czym było „Feels” dla „Sung Tongs” - inaczej wychowanym bratem. Z jednej strony tegoroczna płyta jest kontynuacją poprzedniczki (odchodzenie od brzmienia akustycznego czy np. rytmika „Unsolved Mysteries” = rytmika „Also Frightened”), z drugiej zaś, słychać jak nigdy, że miała to być płyta przyswajalna jak „Feels” (spokój i prostota „No More Runnin'”, a np. „Loch Raven” czy „Banshee Beat”, ha?). Tyle, że tu wszystko jest bardziej. Bardziej gęste, bardziej melodyjne, bardziej taneczne i przy tym o wiele bardziej trippy. I kiedy w słuchaczu mija w końcu ciśnienie na freakowszczyznę, okazuje się, że „Bluish” zjada cały indie-pop tej dekady na śniadanie, i to w jednym tylko momencie - gdy Avey śpiewa słowo „why”. Tu tylko Barnes mógłby zawalczyć, ale wiemy już, że tego nie zrobi. Wiele jest na tej płycie nowości, ale to chyba właśnie „Bluish” kandyduje do tytułu największej z nich. Doskonale ogrzany, prosty z pozoru pop, sięgający wyżyn, na jakie wspięli się XTC w 1986 roku. A kiedyś wydawało mi się, że ta skylarkingowa mgiełka jest niepowtarzalna. Albo weźmy luzackie „Guys Eyes”, gdzie powoli podnoszące się wokale, przeplatają się ze sobą, by nagle obłędnie się zakręcić i utknąć w tym punkcie na kilkadziesiąt sekund. Tu nie ma zbędnej ścieżki, ani jednego niepotrzebnego bajeru, stuknięcia, wszystko toczy się od hooku do hooku i wszystko składa się na doskonałą, błyszczącą całość. Albo jak w „Summertime Clothes”, gdzie surfująca od ucha do ucha elektronika przynosi teraz-się-zabawimy-maleńka wokal, i od razu wypycha nas do karuzeli w refrenie. „Brother Sport”? Dajcie spokój, wszystkie te piosenki pokrywają się patyną z każdym przesłuchaniem, a ich genialność zaczyna nudzić.

Tak naprawdę, odpowiedź na pytanie, czy „Merriweather Post Pavilion” zasługuje na te wszystkie honory, znajdziecie daleko od internetu. Nie musicie nic robić, wszystko będzie się działo samo. Taka płyta.

Artur Kiela (22 stycznia 2009)

Oceny

Artur Kiela: 10/10
Jakub Radkowski: 10/10
Michał Weicher: 10/10
Paweł Ćwikliński: 10/10
Dariusz Hanusiak: 9/10
Kuba Ambrożewski: 9/10
Maciej Lisiecki: 9/10
Piotr Szwed: 9/10
Wojciech Michalski: 9/10
Łukasz Błaszczyk: 9/10
Jędrzej Szymanowski: 8/10
Kamil J. Bałuk: 8/10
Kasia Wolanin: 8/10
Katarzyna Walas: 8/10
Krzysiek Kwiatkowski: 8/10
Paweł Klimczak: 8/10
Przemysław Nowak: 8/10
Piotr Wojdat: 7/10
Paweł Sajewicz: 6/10
Średnia z 56 ocen: 7,60/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Wybierz stronę: 1 2 3 4 5
Gość: m
[23 stycznia 2009]
ale biedna jest ta płyta....

umieszczając tu tego komcia czuję się, jakbym na antenie Radyja powiedział, że Rydzyk ssie :)))))))))))))
Sęp Miłości
[23 stycznia 2009]
wow mam wlasnego internetowego psychologa. *____*
D
[23 stycznia 2009]
No ja kładąc MPP obok Funeral też miałbym dyskomfort. Generalnie luzik, to tylko cyferki, czym tu się przejmować.
artur k
[23 stycznia 2009]
Sprostuję tylko, że to (niestety) nie ja odbyłem z nimi pogawędkę (a na koncercie byłem w Katowicach - i dzięki temu ponoć trafił mi się lepszy). A stawiając "MPP" obok "Funeral" i "Source, Tags & Codes" tym bardziej jestem pewien dziesiątki dla tego albumu. Tu naprawdę żadne sentymenty nie miały znaczenia, ta ocena była wyzwaniem również dla nas i gwarantuję, że nie przeszłaby gdyby to była chwilowa podjarka. Pozdro!
Gość: cenpc
[23 stycznia 2009]
Tak porównuję inne pozycje, które kiedyś dostawały u Was 10, i odczuwam pewien dyskomfort kładąc tę płytę obok Funeral czy Source Tags & Codes. Się zastanawiam, czy gdyby AC nie zagrali fajnie w Fabryce, czy gdyby autor nie odbył sympatycznej pogawędki z artystami, to czy płyta miałaby szansę na dychę. Nie wydaje mi się. Moim zdaniem to zachłyst, i oby autorowi nie zaszkodziło, czego z całą sympatią dla autora i serwisu życzę!
kuba a
[23 stycznia 2009]
Marcin - respekt!
Gość: Marcin
[23 stycznia 2009]
Recenzja OK. Nie mam zamiaru sie zastanawiac czy to bedzie plyta roku ale przerosla Strawberry Jam na pewno. Tylko bez przesady z tym pokoleniem :) Mam 35 lat i uwazam ze Animal Collective jest jednym z tych niewielu zespolow ktore w ostatnich latach daja muzyce swiezosc, rozwoj, a sluchaczom emocje, dreszcze itd. Gówno mnie obchodza hype'y, onanizowanie sie Pitchforkiem itd. W Fabryce Trzciny przezylem jedno z wiekszych koncertowych uniesien w ostatnim czasie (szkoda ze spieprzone przez organizatorow). Ja takze zanim doroslem negowalem zespoly ktory inni lubili, wychwalali, obnosili sie nimi - calymi zestawami - stawaly sie dla mnie mniej atrakcyjne. (Nevermind Nirvany spalilem rytualnie na osiedlu i chcialem podlozyc bombe pod wytwornie 4AD ze o obrzydliwym hype na Joy Division nie wspomne) Wtedy tak jak Sep Milosci postawilbym pewnie 0.1 (rozumiem Ciebie - zbior negowanych przez Ciebie zespolow jest freudowsko nieprzypadkowy ;-)). Ale teraz dostrzegam muzyke a AC tworza cos nieprawdopodobnie kreatywnego i gestego od emocji. Ja z ta plyta nie rozstane sie dlugo, chyba ze cos ja przycmi czesgo bardzo bym sobie zyczyl.
artur k
[23 stycznia 2009]
Jesz-cze, jesz-cze!
Gość: night
[23 stycznia 2009]
PS: a zresztą co mnie to obchodzi, w sumie nic nie mam do tej płyty jak i samej oceny, myślę że czas szybko zweryfikuje wartość tego albumu, pozdro.
Gość: night
[23 stycznia 2009]
Nie zapomnijcie przy okazji recenzji następnej płyty AC rozszerzyć skali ocen do 15. Inaczej progres zespołu zostanie drastycznie przerwany i nie będziecie wtedy mieli najlepszej płyty od czasów narodzin Jezuska, na którą to czekacie nieprzerwanie od kołyski, narzekając po drodze w jakich to słabych muzycznych latach przyszło wam żyć. Ale mniejsza z tym - to tylko nędzne, nic nieznaczące cyferki, mnie tylko wkurwia ta postępująca unifikacja gustów, zwłaszcza w przypadku ludzi którzy po SJ na prędce zapoznali się z dyskografią i teraz udają wielkich bossów. Niektóre momenty tej płyty przypominają mi poprzednie Mercury Rev, tylko że tamta płyta została praktycznie zjedzona na śniadanie, podczas gdy z MPP robi się kilka dni po premierze dzieło absolutne.
kuba a
[23 stycznia 2009]
Trzeba chyba samemu poprowadzić przez chwilę serwis, żeby zrozumieć, że ambicją każdego szanującego się magazynu z recenzjami jest odróżnianie się w jak największym stopniu od reszty rynku. Czy to tak trudno pojąć? To demaskowanie inspiracji Pitchforkiem jest zwyczajnie śmieszne, bo Pitchforka dziś czyta nawet przysłowiowa pani z warzywniaka. Sęk w tym, że "Merriweather" naprawdę jest *tak zajebiste*, chętnie dalibyśmy szóstkę, ale się nie da, przynajemy z przykrością.
Gość: B@rt
[23 stycznia 2009]
Heh, niezłe przegięcie, ale cóż, jak piczfork daje to nie można inaczej... A płyta taka sobie, nie więcej jak 7/10. Ciekawe kiedy minie ta sztucznie napędzana podnieta na to dzieło...
Gość: adrian
[23 stycznia 2009]
no to się po prostu zajebiście słucha
Gość: Piotr
[23 stycznia 2009]
Świetna recenzja panie Arturze. Co do oceny, to trochę wysoka jak dla mnie. I to wcale nie jest przekora ;]
Gość: cenpc
[23 stycznia 2009]
Overhype jak cholera. Wyluzujcie.
Gość: hehs
[23 stycznia 2009]
8 albo 9/10
Sęp Miłości
[23 stycznia 2009]
0.1
Gość: szczur
[22 stycznia 2009]
powiedziałbym 8.1.
Gość: szczur
[22 stycznia 2009]
amen, brother, sport!
Gość: jeff
[22 stycznia 2009]
dycha to za dużo, poza tym Brother Sport a nie Brothersport, dobra ósemkowa płyta ;]
Gość: plejeru
[22 stycznia 2009]
Amen, brother!
Wybierz stronę: 1 2 3 4 5

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także