Ocena: 8

Sao Paulo Underground

The Principle Of Intrusive Relationships

Okładka Sao Paulo Underground - The Principle Of Intrusive Relationships

[Aesthetics; wrzesień 2008]

„Zdarza się, że pod koniec roku masakra przychodzi znikąd. W zamieszaniu wywołanym pieczołowitym sporządzaniem list końcoworocznych łatwo coś przeoczyć i gdy ktoś odkrywa perełkę, staje przed nie lada wyzwaniem. Jego obowiązkiem jest bowiem przekazanie informacji o znalezisku innym. Tak, aby nikt nie przeoczył skarbu. Traf chciał, że dziś moja kolej.”

(Artur Kiela)

Nie mogłem się powstrzymać przed zacytowaniem redakcyjnego kolegi. Z resztą i tak lepiej bym tego nie ujął. Bo wszystko się zgadza: niby wydawnictwo pojawiło się miesiące temu, ale dopiero niedawno płyta trafiła do moich rąk, niewiele brakowało, by w ogóle do tej pory nie trafiła i nagle okazało się, że to (prawie) bezkonkurencyjnie najlepsze wydawnictwo, jakie słyszałem w tym roku, na dodatek z niezrozumiałych powodów cieszące się niesprawiedliwie małym rozgłosem. No ale od czegóż macie Screenagers.pl...

Sao Paulo Underground rodziło się min. w Polsce. Nasz kraj był jednym z nielicznych, w którym zespół zagrał kilka koncertów wiosną 2006 roku. Miałem szczęście być na jednym z nich i nie byłem odosobniony w zachwytach: pełna polotu, żywiołowa, w dużej mierze improwizowana i nadziana nowoczesnymi patentami muzyka świetnie rokowała dla zapowiadanego wówczas albumu. Trudno powiedzieć dokładnie dlaczego nie spełnił pokładanych w nim - być może nieco na wyrost – nadziei. „Sauna: Um, Dois, Tres” dobrze oddawała ideę projektu: łączenia free jazzu z brazylijskimi rytmami i ekscesami laptopowymi, ale płycie zdecydowanie brakowało energii, zdawała się być dosyć smutnym i rozmazanym odbiciem tego co działo się na koncertach. Ochy i achy nad „The Principle...” mogą zatem dziwić jeśli napiszę, że zespół konsekwentnie podąża wyraźnie zaakcentowaną na pierwszym albumie drogą. Rzecz jednak nie w tym CO, ale JAK.

Trzon grupy, czyli Mazurek i Mauricio Takara, wspomagany jest przez parę brazylijskich perkusistów. Trzech bębniarzy w jednej drużynie to wcale nie nadmiar szczęścia, bo cała czwórka oprócz instrumentów tradycyjnych ma do dyspozycji komputery i masę innych elektronicznych przyrządów do przyprawiania dźwięku. I nie waha się ich użyć. Zamiłowania Mazurka do cyfrowych dekonstrukcji (nagrywał tego typu rzeczy np. dla Mego) udzielają się całej ekipie. Przestrzeń zasypywana jest przetworzonymi samplami wibrafonu, gitar, bębnów układającymi się w plejady dziwacznych dźwięków. Nad cyfrową zupą przesuwają się wyrwane z kontekstu, szalone wstawki kornetu, który nigdy nie brzmi czysto, zawsze przepuszczony jest przez sito efektów, a całość napędzana jest chaosem tropikalnych i free-jazzowych rytmów.

Tu należy koniecznie dodać, że elektroniczno-jazzowa mikstura nijak ma się do tego, co (wyłączając pierwszą płytę projektu) do tej pory powstało na przecięciu tych dwu nurtów. To nie jest fuzja, zwykła suma składników. Dzięki potraktowaniu efektami żywych instrumentów, a z drugiej strony syntezowaniu brzmień na bazie próbek akustycznych, obie grupy dźwięków wzajemnie się w siebie wgryzają tworząc jednolitą, elastyczną substancję o dużej sile rażenia.

Eklektyzm zawsze stanowił znak rozpoznawczy projektów Mazurka i Sao Paulo Undergound nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem. „The Principle...” to kalejdoskop abstrakcyjnych, improwizowanych pocztówek z różnych stron muzycznego świata. W każdym utworze przewija się po kilka motywów, tak jakby zbiór różnorodnych pomysłów z jam sessions został złożony do kupy w przypadkowej kolejności i po prostu sprawnie zmiksowany. Esencją chaosu są już pierwsze dwie minuty płyty, których zawartość leży zaledwie o włos od pełnej realizacji ignoranckiej definicji free-jazzu, głoszącej, że to muzyka, gdzie każdy gra co innego. Dalej jest spokojniej, ale nie mniej emocjonująco. Mechaniczne bębny na głębokim dubowym basie w pierwszej części „Barulho De Ponteiro” ubarwiane są tęsknym wibrafonem, po czym wszystko pochłania fala brązowego szumu, z której rodzi się przesterowany future funk części drugiej, okraszony zapętlonym chórem, tak na ucho gdzieś rodem z lat 60, a wszystko to znika w kosmicznej próżni. Podniosły adekwatnie do tytułu utworu riff w „Cosmogonii” stoi w totalnej opozycji do pijackiego bełkotu „Pulmoes”. „Entre Um Chão E Outro”, gdzie hipnotyczny loop i raz jeszcze pojawiający się motyw dubu są fundamentem dla niezwykle swobodnej improwizacji, stanowi tutaj szczyt harmonii.

Ciągłe zderzanie chaosu i porządku, rytmu i arytmii na bazie oryginalnej materii dźwiękowej, czyni ten album wystarczająco fascynującym, choć mam wrażenie, że ich muzyka może być wciągająca nawet bardziej. Dziwi chociażby brak wyraźnych melodii, a że można – a nawet należy - znaleźć dla nich miejsce, przekonuje najlepiej końcówka „Final Feliz”, gdzie radosny motyw zamienia wszystko w zasięgu oddziaływania głośników w pełne karnawałowych parad ulice Rio. Tak sobie myślę, że jeśli Mazurek & Co. konsekwentnie będą zwiększać dawki energii i rozciągać swoją metodę twórczą na jeszcze pokaźniejszy zakres stylistycznych inspiracji, to kto wie – może wkrótce doczekamy się płyty na miarę „Bitches Brew” Milesa Davisa i będziemy mogli ogłosić narodziny fusion XXI wieku. Trzymajcie kciuki.

Mateusz Krawczyk (26 grudnia 2008)

Oceny

Mateusz Krawczyk: 8/10
Piotr Wojdat: 8/10
Dariusz Hanusiak: 7/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Tomasz Łuczak: 6/10
Średnia z 6 ocen: 5,83/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także