Ocena: 7

The Flaming Lips

Christmas On Mars

Okładka The Flaming Lips - Christmas On Mars

[Warner Bros.; 10 listopada 2008]

„Christmas On Mars” - album, to tylko przystawka do filmu o tym samym tytule, który Wayne Coyne nagrywał przez ładnych parę lat, począwszy od 2001, w przydomowym hangarze. Z grubsza, mamy tu do czynienia z odautorską, artystyczną wizją Jasełek, utrzymaną głównie w czerni i bieli, trochę w duchu „Truposza”, „Głowy do wycierania” i „Odysei kosmicznej”. Specyficzny, prostoduszny mesjanizm Coyna, wyzierający z tekstów The Flaming Lips, jak się okazuje, może z powodzeniem egzystować poza ramami muzycznymi i to w tak ogranym, wydawałoby się, kontekście. Coyne przyrządził znakomitą odtrutkę na przesłodzoną do zerzygania atmosferę Świąt. Serwować pomiędzy barszczem z uszkami i zupą grzybową.

No wiadomo, skoro film taki brzydki, to kolęd Pana Piotra tu nie uświadczymy. Ścieżka dźwiękowa do „Christmas On Mars” to tak naprawdę odpowiedź na pytanie: co by było, gdyby Steven Drozd nagrał solowy album? Bo o ile za obraz w pełni odpowiada Coyne, to muzyka jest w stu procentach autorstwa Drozda (no okej, nie licząc Fridmanna z Mercury Rev, który ich produkuje od dawien dawna). A ponieważ soundtrack, tak jak i film, został zarejestrowany w pierwszej połowie dekady, to mamy tu powrót do okolic „Soft Bulletin” i w jakiejś tam mierze „Yoshimi Battles The Pink Robots”. To mniej więcej wtedy The Flaming Lips odkryli, że przy pomocy wiecznie zaćpanego (w tamtym okresie) Drozda i jego klawiszy są w stanie uzyskać doskonały substytut żywej orkiestry młodych skautów, tak potrzebnej im do robienia bombastycznego popu.

„Christmas On Mars” jest więc rasową, symfoniczną muzyką filmową, odartą z wokali Coyne’a i skrojoną na użytek własny amatorów baśniowych horrorów Tima Burtona. Ale żeby nie było za gładko i jednostajnie, całość urozmaicają ambientowe ozdobniki (niepokojący opener/closer „Once Beyond Hopelesness”), wydarte przemocą Fenneszowi i Eno, oraz falsetowe wokalizy Drozda, który brzmi, jak Cocteau Twins na kwasie. W międzyczasie przewijają się hałaśliwe, eksperymentalne skity w rodzaju „Your Spaceship Comes From Within” i barokowe potworności rodem z „I Robot” Alan Parsons’ Project („The Gleaming Armament Of Marching Genitalia”). Przedostatnie na krążku, genialne „Space Bible With Volume Lumps”, to o wiele, wiele więcej niż tylko błyskotliwy cytat z „Approaching Pavonis Mons by Balloon (Utopia Planitia)".

To skoro już przeżuliśmy uszka z barszczykiem i te frustrująco przydługie tytuły kawałków, możemy bez lęku kliknąć „play” na domowym boomboksie i rozkoszować się dziewięćdziesięcioma dziewięcioma wersjami wigilijnego przysmaku wszechczasów - „Last Christmas”. A na koniec, korzystając z tej uroczej okazji, w imieniu redakcji, pozwolę sobie życzyć wszystkim Wesołych Świąt! Aha i pozdro 600 dla karpia!

Łukasz Błaszczyk (24 grudnia 2008)

Oceny

Maciej Lisiecki: 7/10
Przemysław Nowak: 5/10
Średnia z 3 ocen: 5,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także