Ocena: 8

Max Tundra

Parallax Error Beheads You

Okładka Max Tundra - Parallax Error Beheads You

[Domino; 13 października 2008]

Z początku zachwycona „Parallax Error Beheads You”, znacznie śmielej opowiadałam znajomym o analogiach między tą płytą a „Songs To Remember” Scritti Politti (w szczególności rzucające się w „oczy” podobieństwa wokalne). Po jakimś czasie doszłam jednak do wniosku, że niedorzecznością jest porównywać pracę Maxa Tundry - pedanta życiowego i dźwiękowego, rozsądnego prawie-abstynenta, kładącego się wcześniej spać dzień przed koncertem - z Greenem Gartsidem, który na okładce EP-ki „4 A Sides” przedstawił na tyle sugestywne zdjęcie swojego mieszkania, że wystarczy spojrzeć na nie, by poczuć studencko-komunistyczny zapach starego rozgazowanego piwa, zepsutego jedzenia i kurzu osiadającego na każdym sprzęcie w warstwie około pięciu milimetrów.

Dawno, dawno temu, kiedy Scritti Politti grało jeszcze post-punk, pewnego dnia Green z wycieńczenia lub też przećpania został zabrany do szpitala z podejrzeniem ataku serca. Po tym nieprzyjemnym incydencie, rodzice umieścili go w samotnej walijskiej chatce na wsi, gdzieś, gdzie gdyby to była Polska, z pewnością biegłaby droga na Ostrołękę. Tam, rozmyślając nad sobą, dobry katolik, a zarazem zajadły lewicowiec doznał objawienia - zwątpił w komunizm, postanowił zacząć pisać o pożądaniu i niczym Michael Jackson, zostać gwiazdą popu. I można tu doszukiwać się bardziej zmiany taktyki słania politycznych przesłań z nachalnego moralizatorstwa na zakamuflowany, przeintelektualizowany dekonstruktywizm inspirowany francuskimi filozofami, niż porzucenia mesjańskiej misji niesienia światu socjalistycznego oświecenia, lecz bez wątpienia parcie na Top Of The Pops u Greena stało się jak najbardziej prawdziwe. Doszedł do wniosku, że nie ma co szukać nowych rozwiązań, wystarczy odpowiednio podziałać w skostniałych już strukturach, żeby wymknąć się znienawidzonym tandeciarskim kliszom. Jednak gdzie w tym wszystkim nasz ulubiony wielbiciel pierożków? Bo przecież nie w przemycaniu sloganów spod znaku sierpa i młota. Otóż podobieństwa między Jacobsem i Gartsidem bardziej niż w sposobie i formie muzyki jaką tworzą, występują na płaszczyźnie ideologicznej. Ale nie tej politycznej, lecz dotyczącej dostosowywania konwencjonalnych form do swoich własnych potrzeb.

Na „Songs To Remember” jest „Jacques Derrida”, czyli miszmasz gatunkowy zakończony quasi-rapem z funkowym podkładem. Sprawa ma się podobnie z „Lions After Slumber”, po którym następuje soulowe „Faithless”. „Rock-A-Boy-Blue” to wariacja na temat swingu, a „The 'Sweetest Girl'” jest chyba jedną z najsłynniejszych popowych piosenek nagranych na modłę lovers rock. „Parallax Error Beheads You” zapewnia nam tę samą zabawę wygrzebywania z pamięci i końca języka, co nam dany kawałek przypomina. Na poprzednich krążkach Max Tundra również robił użytek z dorobku popkultury (chociażby „MBGATE”), ale kojarzył się raczej z komputerowym no-lifem stawianym jednym szeregu z Danem Deaconem i definitywnie przeznaczonym do słuchania tylko dla „wybranych”. Natomiast najnowsze wydawnictwo Bena Jacobsa jest wyraźnie najbardziej konwencjonalnym ze wszystkich dotychczasowych, ale paradoksalnie, właśnie dzięki temu wydaje się najciekawsze. Owszem, mamy tu typowy chaos, połamaną rytmikę, pozorny dźwiękowy bajzel („Orphaned” spokojnie mogłoby się znaleźć na „Mastered By The Guy At The Exchange”, chociaż ja wolę w tym widzieć Black Dice w krzywym zwierciadle), ale przeważają kawałki, które równie dobrze mogłyby wyciągać na parkiet (co niedziela daję na ofiarę w intencji remixu „Will Get Fooled Again” w wykonaniu Alana Braxe), albo lecieć do piwa w średnio alternatywnym lokalu. Pierwsza połowa płyty z całą pewnością lepiej trzyma tempo i przykuwa uwagę (na drugiej wyjątkiem jest „Number Our Days”, będące najjaśniejszym punktem finiszu albumu, z przejściem żywcem wyciągniętym z Tigercity). Niezaprzeczalnym mistrzostwem jest również pierwsza trójka - „Gum Chimes”, nad którym wisi widmo Belle & Sebastian, wspomniany już przebojowy singiel o dziewczynie z myspace'a, oraz na deser - „Which Song” ze swoim wyraźnym brzmieniowym nawiązaniem do „Multiply” Jamiego Lidella. Zwalniamy przy lekko jazzującym „My Night Out”, ale nie na długo, bo już w „The Entertainment” jesteśmy bombardowani jakimś pokrętnym połączeniem melodyczności Cut Copy, beatu jak u Tigi i syntezatorów od Gary'ego Numana. Do tej pory nie mogę się zdecydować, czy może lepiej nie przyznawać się nawet matce, że podoba mi się ta piosenka.

No właśnie - piosenka. Piosenkowość nowego albumu Maxa Tundry wiąże się z rozwinięciem warstwy lirycznej w porównaniu z wcześniejszymi wydawnictwami, gdzie tekstów było albo niewiele, albo nie występowały wcale. Mimo, że Jacobs z pewnością nie jest Isaakiem Brockiem, to udaje mu się sprawić, że bezboleśnie, a nawet uśmiechając się pod nosem, prześlizgujemy się od ebay'ów i iPodów do nieszczęśliwych miłości. Zresztą on sam komentuje to najlepiej w jednym z wywiadów: „Whenever I was thinking I'm not sure if that lyric quite works, a Coldplay song might come on the radio, and I'd think: actually, my stuff is fine.” I tego się trzymajmy. Szczególnie, że na „Parallax Error Beheads You” tak naprawdę nie ma ani jednego słabego kawałka. Ale to tylko moje zdanie, a ja w zamrażalniku trzymam pierożki mojej mamy, żeby móc nimi poczęstować Maxa Tundrę przy okazji następnego koncertu.

Katarzyna Walas (25 listopada 2008)

Oceny

Katarzyna Walas: 8/10
Kasia Wolanin: 7/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Krzysiek Kwiatkowski: 6/10
Mateusz Krawczyk: 6/10
Piotr Szwed: 6/10
Piotr Wojdat: 6/10
Łukasz Błaszczyk: 6/10
Średnia z 10 ocen: 6,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także