Ocena: 4

Adem

Takes

Okładka Adem - Takes

[Domino; 12 maja 2008]

Marta pięknie recytuje tekst z pamięci, próbując połączyć się z podmiotem lirycznym w uczuciu wyobcowania i tęsknoty za obiektem ukochanym nad życie, choć sama jest jedną z najbardziej lubianych dziewczyn w klasie, wiec tego rodzaju emocje zapewne są jej obce. A zresztą w tym wieku tego rodzaju emocje są obce większości dzieci. Przynajmniej powinny.

Marta pewnym głosem deklamuje wers za wersem. Bez potknięcia, umiejętnie rozkładając akcenty, zawieszając tu i ówdzie aksamitny głos w efektownej pauzie. Efektownie, ale bez głębszej refleksji Marta ślizga się po powierzchni tekstu, co do którego nie ma żadnego stosunku poza jedynym słusznym i narzuconym przez system. Jej pierś wyprężona, oczy wpatrzone w jakiś wyimaginowany punkt nad głową nauczycielki. Marta emanuje energią, chęcią zaspokojenia pokładanej w niej nadziei. I z pracy domowej wywiązuje się celująco.

Kamil natomiast ledwo duka tekst. Nadrabia jednak zaangażowaniem, każde słowo wyrzucając z siebie niczym tonący ręce, gdy próbuje chwycić się przysłowiowej brzytwy. Jego wersja Inwokacji przypomina trochę Kabaret OT.TO parodiujący satyryków z teamu T.Raperzy znad Wisły, a on sam po okresie dramatycznej szamotaniny wraca na swoje miejsce z marną trójczyną. Ku uldze ogółu klasy IV D, która do pracy domowej podeszła bez większego zaangażowania, mechanicznie wręcz i bezuczuciowo recytując zadany na pamięć fragment „Pana Tadeusza”, nieświadomie udowadniając prawdziwość rozkładu Gaussa.

Zaskakująco podobnie do recytatorskich prób moich kolegów ze szkolnej ławy wypadają interpretatorskie podejścia (ang. Takes) Adema do utworów, którym, jak sam twierdzi, w największym stopniu zawdzięcza muzyczną tożsamość (stąd czasowa klamra 1991-2001). Mr. Ilhan przez większość płyty zwyczajnie smęci, nudzi or both, jedynie momentami zbliżając się do poziomu kompozycji wyjściowych, a raptem raz udaje mu się porządnie zaskoczyć – w „To Cure a Weakling Child” poprzez użycie dziecięcych zabawek umiejętnie zamienia transowość Aphex Twina na pozytywkowe rozedrganie CocoRosie, a urzekająca partia glockenspiela w nieinwazyjny sposób nawiązuje do wcześniejszych płyt londyńczyka, jak choćby space-folkowego konceptu „Love And Other Planets”. Wspomniane „momenty” to z kolei „Oh My Lover” i „Loro”, w których Adem zmieniając niewiele, dużo zyskał – pierwsza kompozycja nabrała mocno homoerotycznej aury, a podkłady melancholii w drugiej wręcz obezwładniają. Reszta to pomysły mniej (pozbawione pierwotnego ognia „Starla” i mocno okrojona „Gamera”), bardziej („Slide” – nie te zdolności wokalne, ziom) lub zupełnie nietrafione, vide kawior Bjork.

Ale, ale, to nie jest wcale zła płyta. Ma swój organiczny urok, nieco senną aurę w sam raz na jesienne popołudnie z książką, brzmienie jest klarowne, nieco eteryczne, a większość kompozycji sprawia wrażenie zarejestrowanych podczas występów Adema na żywo. Czemu więc w ogólnym rozrachunku album się nie broni? Londyński bard zastrzegł już na wstępie pewien szablon interpretacji (I wanted to capture the simplicity and atmosphere of the versions that I had been performing live.) i sposób pracy – I enjoyed working quickly and instinctively - decisions that I would normally think important enough to consider over a couple of days were being made instantly, and constantly. - czym poniękąd ukręcił sam na siebie wisielczy sznur. Nagromadzenie kowerów stylistycznie podobnych (pomimo bogactwa użytych instrumentów), których jedyną wartością w większości przypadków jest po prostu przełożenie na nu-folkową modłę, relatywnie szybko nudzi i znieczula na interpretatorskie smaczki (ponownie, bogactwo użytych instrumentów). Podczas koncertów pojedyncze kowery kwitowane są zapewne burzą oklasków, niestety album w całości wypełniony trochę rozlazłymi kompozycjami na, przysłowiowe, jedno kopyto może liczyć co najwyżej na niemrawe brawa.

Ergo, album koncertowy byłby lepszym pomysłem, „Takes” należałoby mocno przyciąć (najlepiej do formatu niespełna półgodzinnego EP), a osobom, które o Ademie „pierwsze słyszą”, polecam sięgnąć najpierw po wspomniane już „Love And Other Planets” i coś post-rockowców z Fridge, choćby zeszłoroczny „The Sun” (co by w pełni zrozumieć konstrukcję kawiorowej setlisty).

Maciej Lisiecki (29 października 2008)

Oceny

Maciej Lisiecki: 4/10
Kasia Wolanin: 3/10
Średnia z 3 ocen: 2,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także