Ocena: 1

Glasvegas

Glasvegas

Okładka Glasvegas - Glasvegas

[Columbia; 8 września 2008]

Raz na jakiś czas zdarza się album, przy którym zmuszony jestem zastanowić się, czy to wszyscy naokoło zgłupieli, czy raczej ja ogłuchłem. Koszmarny debiut szkockiej grupy Glasvegas jest właśnie taką pozycją. Niesamowity hype, najwyższe noty, natchnione slogany, okładki magazynów, cuda na kiju. I nieznośna, okropna muzyka, której lichość wypunktowałbym najchętniej śladem Kasi w recenzji Out Of Tune.

Jeden – frontman. Parafrazując pewien kultowy cytat: „no kolego, Morrisseyem miesiąca to ty nie zostaniesz”. Nie wystarczy postawić sobie fryzurę a la James Dean i jodłować z namolnym, ostentacyjnym szkockim akcentem do mikrofonu przez ponad pół godziny. Gościu, do ciężkiej cholery, ile razy pod rząd jesteś w stanie zaszlochać MAJ PEJPEEEEE tym swoim lamerskim głosikiem?

Dwa – piosenki. „Glasvegas” na płaszczyźnie songwritingu to rozpaczliwe poszukiwanie trzeciego akordu, desperacka próba przekopania się poza pierwszy indeks na „Psychocandy” zakończona spektakularną porażką, dziewięć (bo jest jeszcze melorecytacja „Stabbed”) identycznie nieudanych podejść do tej samej, przeraźliwie banalnej i zużytej melodii. Te kompozycje to kwintesencjonalne wydmuszki, maskujące ścianami bombastycznych gitarowych serpentyn i egzaltacją wokalisty rzeczywisty brak jakiejkolwiek treści. Kolesie z The Twilight Sad wydają się przy Glasvegas mistrzami esencji i naturalności.

Trzy – pseudo-emo. WRAŻLIWOŚĆ to coś, co zespół Glasvegas bardzo chce sprzedać słuchaczowi jako swój firmowy produkt. Wrażliwość przede wszystkim własna i głęboka, stąd mnóstwo wspomnianego „babyyyyy”, mnóstwo „fall from grrrrrace”, dużo „hearrrt”, dużo lamentu nad własnym nieszczęściem. Dosłowność i kliszowość tych wersów jest doprawdy niecodzienna. Nie wiadomo, czy najpierw rozpłakać się do tekstu „Flowers & Football Tops” czy zacząć od „Daddy’s Gone”, kiedy pretensje obu do tego są tak ogromne. Ostatecznie jednak Glasvegas osiągają skutek dokładnie odwrotny od zamierzonego – te melodramatyczne, epickie historie są w swojej patetyczności po prostu komiczne. Muse mają godnych następców.

W ramach follow-upu proponuję EP-kę z kobziarzami, a potem zakończyć karierę i nie męczyć dłużej ludzi.

Kuba Ambrożewski (3 października 2008)

Oceny

Artur Kiela: 2/10
Krzysiek Kwiatkowski: 1/10
Kuba Ambrożewski: 1/10
Łukasz Błaszczyk: 1/10
Średnia z 8 ocen: 3,87/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: moonwalker
[11 lipca 2010]
pająki??? Chodzi Ci o Wilczy Pająk?

a, i jeszcze jedno - naiwny to nie komplement :D
Gość: Marek
[24 kwietnia 2010]
To tylko maly czlowiek ktory udaje recenzenta i zasypia przy lusterku.Ciekawe ze nic nie napisal o zajebistej produkcji i odwadze,bo chyba trzeba byz odwaznym zeby nagrac tak prosta i naiwna plyte. No ale w polsce zadza muchy i pajaki.Ave
kuba a
[5 marca 2010]
Spoko, już nie będę. Sorry!
Gość: gość
[5 marca 2010]
koleś w ogóle nie znasz się na muzyce, więc nie udawaj wielkiego eksperta i krytyka muzycznego
Gość: jj
[12 października 2009]
co za bzdury, zajebista plyta, do czego prowadzi brak udanego seksu :)
Gość: swędzimnieczasem
[9 stycznia 2009]
Bardzo subiektywna ocena.

Moim zdaniem autentyczny i nieprzyziemny album. Polecam, tylko nie malkontentom i megalomanom.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także