Grouper
Dragging a Dead Deer Up a Hill
[Type; 2008]
Długo się zastanawiałem jak napisać tekst, który przeczytalibyście mimo piątki w nocie. Pierwszym krokiem było naciągnięcie oceny na sześć. Zrobione. Potem planowałem tłumaczyć, że to nic, że to bardzo dobra ocena, i że Mariee Sioux dostała u mnie tyle samo. Szukałem innych wspólnych mianowników w muzyce obu pań, no ale cóż, niewiele tego znalazłem. Nie wymyśliłem też niczego innego, co zachęciłoby was do czytania następnych akapitów. Zdarza się.
Formalności: Liz Harris, bo tak nazywa się jedyna członkini projektu Grouper, ma 27 lat i mieszka w Portland. Na żadnym znalezionym przeze mnie zdjęciu nie widać dokładnie jak wygląda, i nie wiem, czy jest ładna. Liz gra na gitarze i samodzielnie generuje do tego ambientowe pogłosy.
W każdym roku natchnionych smętów wychodzi sporo i większość z tych rzeczy dociera do niewielkich grup. Czasami coś się przebije do szerszej publiczności, ale czas to weryfikuje i okazuje się, że nie było się czym podniecać. Takimi płytami nie powinno się dzielić, bo ich po prostu nie można obronić. Lepiej zostawić taki album dla siebie, wyczerpać jej możliwości, a potem bez żalu odłożyć na bok. Wiem więc, że nieuzasadnione są i na nic nie zdadzą się moje żałosne przekonywania, że Grouper trafia tam, gdzie trzeba, że to muzyka w sam raz na tę porę roku (to zdanie potrafi pogrzebać każdy tekst). Im bardziej chcę to opisać, tym więcej mielizn odkrywam i tym mniej mnie tu rusza. No bo po co się oszukiwać – tu w gruncie rzeczy nic nie ma. Nic się nie dzieje, motywy gitarowe zdają się powtarzać, a Liz śpiewa ciągle tak samo. Nagrywanie płyty z kobiecym wokalem, gitarą i ambientem w tle to w ogóle pomysł średniowieczny i tu nawet najbardziej urokliwe melodie nic nie pomogą. Mimo wszystko niczego mocniejszego w tej działce w tym roku nie słyszałem i warto żebyście sami sprawdzili tę płytę, bo Grouper trafia tam, gdzie trz... No, warto, może się wam spodoba. Jest wśród was ktoś, kogo urzekło zeszłoroczne TwinSisterMoon? No śmiało, nie wstydźcie się, mnie też się podobało. „I'm Dragging A Dead Deer Up A Hill” to rzecz bardzo podobna, tylko najzwyczajniej w świecie ładniejsza. Ot, podkład do spaceru po jakimś zapomnianym miejscu (rzecz, którą się często planuje i nigdy się nie wydarza).
I w momencie kiedy przestaję się nad tym wszystkim zastanawiać, dociera do mnie rozbrajające „Disengaged”. Potem „Heavy Water/I'd Rather Be Sleeping” i jestem zgubiony. A końcowe „We've All Time To Sleep”? Przecież to wykapane Carissa's Wierd. Nie mam pojęcia, co mogę zrobić wobec kilku tak wzruszających kompozycji i tak bezbarwnej, ale po prostu przyjemnej reszty. Kończę tekst i nie wiem nawet, czy mogę napisać, że chciałem was do tej płyty przekonać.