Ocena: 3

The Last Shadow Puppets

The Age of the Understatement

Okładka The Last Shadow Puppets - The Age of the Understatement

[Domino; 21 kwietnia 2008]

Przyznam się, a co. Chciałem, żeby to był dobry album. Znudzony przewidywalnością każdego posunięcia brytyjskich zespołów „indie rockowych”, znudzony trafnymi prognozami wszystkich domo- i niedomorosłych krytyków, zmęczony wreszcie innymi rzeczami, pop, hip-hop, drone, minimal techno zajawkami wszystkich moich znajomych i moimi również, chciałem, żeby to była dobra płyta. To by było! Dojrzalsze Arctic Monkeys wydają dobrą płytę. Kilkanaście świeżych, super piosenek od zespołu, który wydał do tej pory kilkanaście piosenek nudnych i ze dwie całkiem znośne, bo nośne. Od zespołu, którego nikt raczej nie brał poważnie. Ale teraz Alex Turner, wspomagany przez kolegę Milesa Kane'a, okazuje się być realnym zbawieniem brytoli, rozwija skrzydła i nagrywa ambitną, ale bezpretensjonalną płytę. Nie wiem, czemu te moje nadzieje pojawiły się akurat teraz, nie mam pojęcia, czemu padło na tę płytę. Wyobrażacie sobie to wszystko? Ja sobie wyobraziłem. W każdym razie – pudło.

Widzicie więc, że nastawiony byłem przychylnie. Ale sorry, tylko resztki entuzjazmu pozostałe po tej mojej szalonej wizji pozwoliły mi dosłuchać „The Age Of The Understatement” do końca. Wszystko rozbija się o jedno słowo. Chłopcy oczywiście umieją grać, gitar jest tutaj jak na lekarstwo, co niczym złym nie jest, bo jak się nie ma dobrych pomysłów, to nie ma co rzępolić. Problemem są, przepraszam za wyrażenie, „smyki”. Wygląda na to, że to one, poza bardziej rozbudowanymi kompozycjami, miały być tym elementem dojrzalszym. Perkusista wprawdzie stara się, jak może, być może stara się najbardziej, ale to za mało. Wszystko rozbija się o słowo „nuda”. Wracamy na ziemię. Przecież można się było tego spodziewać.

Dwanaście kawałków, o których nie można przecież powiedzieć, że są takie same, mimo wszystko zlewa się w całość do tego stopnia, że ciężko mi coś wyłowić, nawet po czwartym przesłuchaniu. Raz brzmi to po prostu jak Arctic Monkeys ze skrzypcami czy wiolonczelą (dziwne, nie?), a raz jak, dajmy na to, „Nothing Really Ends ” dEUS (co by mi się bardzo podobało, gdyby tylko poziom utrzymali ten sam). Czasami nastrój na przestrzeni jednego utworu próbuje się zmienić („I Don't Like You Anymore”), ale ostatecznie przecież nie daje to nic. Piosenki Małp czy innych takich zespołów sprzed kilku lat to przynajmniej dało się jakoś zanucić. Biedni nastolatkowie, których idole nie mogą spłodzić już nawet jednego rasowego przeboju. Bo już abstrahując od muzycznej wartości tych piosenek – tu nic nie chwyta!

Jedna, dosłownie jedna piosenka jakoś się broni. Mówię tu o „Meeting Place”. Tylko sam nie wiem, czy moja sympatia do tego kawałka nie wynika z tego, że jest po prostu lepszy od poprzedzających go piosenek średnich, a jako przedostatni trafił na zmęczony materiał i jakoś mi wszedł do głowy. Po kilku sekundach, które dla śmiechu mógłbym nazwać dwudziestowiecznym minimalizmem, na fikuśnej gitarze zjawia się ten umiarkowanie egzaltowany wokal i tak sobie wyśpiewuje głupi, bo głupi, ale dobrze dopasowany pod target tekst. Ale i „Meeting Place” raczej nie ma szans na to, żebym go kiedyś puścił tak osobno, dla własnej przyjemności.

No, chłopcy, to tyle. Siedźcie w tej Anglii, podrywajcie dziewczyny, trzepcie kasę, nagrywajcie płyty. Pewnie się tego nie spodziewaliście, ale ja wam życzę powodzenia. Wlepiam trójeczkę i daję spokój.

Artur Kiela (18 lipca 2008)

Oceny

Przemysław Nowak: 7/10
Katarzyna Walas: 4/10
Artur Kiela: 3/10
Maciej Lisiecki: 3/10
Średnia z 6 ocen: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Antares
[14 lutego 2016]
Moim zdaniem na uwagę zasługuje utwór 'Standing Next To me'. To on zwrócił moją uwagę na ten projekt... aha i z całą pewnością da się zanucić. Co do Meeting Place osobiście wolę wersję Living at avatar studio... słychać gitary (i jeden fałsz). ;)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także