Animal Collective
Water Curses [EP]
[Domino; 5 maja 2008]
- Panie kapitanie! Pop nam się skończył!
- Że Voigt? To przerzuć, z łaski swojej. Nic się nie stanie, jak jeszcze raz poleci. Albo nie! Włącz Königsforst, bo dawno nie słuchałem - odparł kapitan, nie odrywając wzroku od czarnej przestrzeni rozciągającej się jak okiem sięgnął.
- Przepraszam, panie kapitanie, ale chyba się nie zrozumieliśmy - mówiąc to, Mariusz był z siebie wyraźnie zadowolony. - Miałem na myśli nasze paliwo. Wskaźniki pokazują, że to, co teraz znajduje się w zbiorniku, nie starczy na długo.
Kapitan Gwiazda spojrzał na zdyszanego młodzieńca z konsternacją. Jako stary i doświadczony oblatywacz, mający na koncie niejedną galaktykę, był zdziwiony, że na pokładzie Szkarłatnej Wielbłądzicy znalazł się ktoś taki. Co więcej, ów młodzieniec ze słabo ukrywaną dumą w głosie ogłaszał mu rzeczy, które on uznawał za komunały.
- Niech ktoś zabierze tego patałacha sprzed moich oczu – rzucił krótko.
Tego dnia kapitan miał wyraźnie zły humor. Można powiedzieć, że już od dłuższego czasu był przygnębiony i zgryźliwy, ale dopiero teraz, kiedy zdarzało mu się zawieszać i spędzać całe godziny patrząc się w ciemną materię, można było poznać wyraźnie, że kapitan ma jakiś problem. Widzieli to wszyscy jego najbliżsi przyjaciele, którzy towarzyszyli mu w długim, bo ponad czterdziestoletnim locie Wielbłądzicą. Nikt jednak nie odważył się podjąć dyskusji, wiedząc, że na razie jest ona bezcelowa, a poczucie beznadziei, jakie następowało po wszelkich pytaniach o przyszłość, było zbyt przytłaczające i skutecznie tłumiło rodzący się co jakiś czas dyskurs. Stąd też Mariusz, młody technik, który całkiem niedawno zasilił szeregi Szkarłatnej Wielbłądzicy, chcąc się wykazać, nie trafił zbyt dobrze i tylko rozdrażnił legendarnego Gwiazdę.
Gdy młodzieniec, cały wystraszony, wyszedł z kokpitu, oparł się o metalową ścianę i zsunął się na podłogę w charakterystyczny dla młodych chłopców sposób. Chwila ta zadecydowała o posunięciu Kamila, który podszedł do nastoletniego technika, a następnie kucnął i usiadł.
- Mariusz – odezwał się Kamil, po zaczerpnięciu głębokiego oddechu. - No i po co denerwujesz kapitana?
- Przecież to poważna sprawa! Tego, co mamy w zbiornikach, nie starczy na długo...
- I ty myślałeś, że kapitan o tym nie wie?
- Ech, Kamil, zdawało mi się, że on to przeoczył... Ostatnio zajmuje się tylko spoglądaniem w przestrzeń i zdaje się nie wiedzieć, co dzieje się dookoła. Przecież wszystkie czynności będące obowiązkami kapitana powoli muszą przejmować nasi chłopcy. Nie wiem, on zawsze taki był?
Kamil spojrzał na Mariusza z zamyśleniem. Ten młodzieniec przypominał mu siebie samego sprzed dziewięciu lat. Taki sam - idealista, ten sam błysk w oku, chęć bycia wszędzie, gdzie coś się dzieje, ogarnianie użyteczności każdego, nawet najbardziej zakurzonego przycisku w kokpicie, wynajdowanie usterek przed wszystkimi. Zresztą nie tylko to ich łączyło. Teraz, gdy siedzieli na przeciwko siebie w kajucie oficerskiej, kiedy patrzyli sobie prosto w oczy w milczeniu, wiedzieli, że coś musi się wydarzyć. I chociaż oboje nie wiedzieli, co się z nimi dzieje, uczucie, które nie raz wcześniej odczuwali, a które wcześniej było (jak im się zdawało) tylko przelotnym wrażeniem, stało się realne i klarowało się z sekundy na sekundę. I to „nasi chłopcy”, takie czułe zagajenie Mariusza w stronę dojrzałych już przecież mężczyzn. Kamil był poruszony do głębi. Wiedział, że to on musi zacząć.
- Mariusz – odezwał się po nieznośnej chwili – muszę ci coś powiedzieć.
- Tak? - ręce Mariusza zaczęły drżeć, a na skroni pojawiła się kropla potu.
- Popu od dawna nie ma. Nikt na statku nie wie, co będzie dalej. Kapitan również.
Mariuszowi, czy to przez nadmiar emocji, czy przez uczucie, zamgliło się przed oczami i zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.
- Wiesz – dodał po chwili Kamil – tuż przed twoim przybyciem na Wielbłądzicy działy się dziwne rzeczy. Dryfowaliśmy na rezerwie od bardzo dawna. Kapitan był w jeszcze gorszym stanie niż obecnie, dostawał palpitacji, a pianą z ust potrafił upaprać cały dywan. To wtedy chłopcy nauczyli się zarządzać statkiem. I kiedy myśleliśmy, że czeka nas niechybna śmierć, bo przecież nie wszystkim potrafiliśmy się zająć, kapitan podczas jednego ze śniadań (nad ranem bywał jeszcze przytomny) wstał i rozkazał wszystkim zeskrobać dżem truskawkowy z kanapek. Zebrało się tego trochę. I wiesz co wtedy zrobił Gwiazda?
- No nie mów...
- Ha! No właśnie. Wrzuciliśmy to wszystko do baku... I w zasadzie dotąd na tym dżemie lecimy...
- To okropne! - pisnął Mariusz, bardziej wystraszony niż zwykle.
W tym momencie, widząc siedzącego obok, rozedrganego technika, Kamil zbliżył się bardziej. Lecz kiedy rozłożył ramiona, kiedy obaj zapragnęli się po prostu mocno przytulić – w tym właśnie momencie do przedsionka wpadł kapitan Gwiazda. Stąpając zdecydowanym ruchem męskiego modela, nie oglądając się na przytrzaśniętą stopę Mariusza, rzucił głośno:
- Nie mazgaić się, durnie. Mamy jeszcze cztery pojemniczki.