Ocena: 7

Beck

Modern Guilt

Okładka Beck - Modern Guilt

[XL; 7 lipca 2008]

Zamiast znowu pisać o tym, że Beck i eklektyzm to synonimy, i że nie wiadomo, czego się spodziewać, wypadałoby się chwilę zastanowić, czy ktoś jeszcze tak naprawdę czekał na „Modern Guilt” z zapartym tchem? Raczej nie. Gdzie idą kaczki, gdy zamarzają stawy? Co się dzieje z ikonami popkultury, gdy się w końcu zestarzeją (38 lat)? Mogą, jak np. U2, udawać, że wszystko jest jak dawniej, że dalej są młodzi, piękni, i że to, co robią dalej coś znaczy. Mogą też, jak np. Beastie Boys, godnie, bez idiotycznego nadęcia, uprawiać swój kawałek ogródka, robiąc miejsce innym. Beck na szczęście obrał tę drugą drogę. Jakie więc jest to jego „To the 5 Boroughs”?

No właśnie, Beastie Boys nie mieli problemu, wrócili do grania oldschoolowego rapu. Ale do czego powinien wrócić Beck? Nigel Godrich podczas sesji nagraniowych do „The Information” stwierdził, że Beckowi najlepiej wychodzi rapowanie. Widocznie sam zainteresowany miał na ten temat inne zdanie (rym!). Na „Modern Guilt” nie ma ani Godricha, ani rapu, jest za to Danger Mouse. Wynikiem tych roszad personalnych i stylistycznych jest powrót do korzennego folku i bluesa. Tradycyjny format: 10 piosenek, niewiele ponad 30 minut. Innymi słowy, niepozorny następca „Sea Change”. Fajnie, że Danger Mouse nie przeszkadza i dostosowuje się do Becka, a nie na odwrót.

O bardzo dobrym „Chemtrails” było już przy okazji zestawienia czerwcowych singli. Opener „Orphans” to idealne wprowadzenie do tego, co znajduje się na albumie. Pierwsza część utworu to stary, dobry Beck w wydaniu folk, a w tle zapętlony, rwany bit. Jednak na wysokości połowy utworu następuje nieśmiała wolta i robi się niemal euforycznie za sprawą ładnego chórku i klawiszy. Najśmieszniejsze jest to, że przez te trzy minuty z hakiem ma się nieodparte wrażenie, że Beck robi to wszystko wbrew sobie, jakby się wstydził uśmiechać. Już nie wypada robić radości?

Słodko-gorzkie „Gamma Ray” to znakomita kontynuacja drogi obranej na początku albumu. Ciężki bas, jednostajna, minimalna perkusja, nieprzyjemny, agresywny głos Becka (!) i dla przeciwwagi lekki, melodyjny singalongowy refren. Mroczny rock’n’roll, surrealistyczne rockabilly. Nie wiem na ile „Youthless” jest świadomym nawiązaniem do „Losera”, wiem natomiast, że mógłby to być apokaliptyczny hymn dla dzisiejszej Nowej Generacji X, czy jakichś tam innych nowych młodych, albo wiecznie młodych starych, którzy akurat tego potrzebują. Kompozycja została osadzona w estetyce „Sea Change”, ale jako, że w całości opiera się na tanecznym basie, przed oczami staje „Black Tambourine” (i/lub genialna scena pod koniec „Inland Empire”!). Wysoki poziom trzymają następujące po sobie „Walls” i „Replica”. Pierwszy utwór to rozbrajająca quasi-sielankowa ballada wzmocniona zmultiplikowanym, niezgrabnym bitem, druga natomiast to odważna próba połączenia odrealnionej, kruchej melodii z rozszalałym drum’n’bassem. W finale czai się wisienka na torcie, czyli tkliwe „Volcano”, pachnące „Sea Change”, utytłane w smutku, starości, folku i delikatnych akcentach elektro. Cudo.

Wszyscy umrzemy, ale jeśli nam będzie dane, najpierw zdążymy się zestarzeć. Fajnie by było gdybyśmy mogli (tak, wciąż mówimy o trzydziestoośmiolatkach, my młodzi) zestarzeć się tak pięknie jak ten chylący się ku ziemi, rozsypujący zęby po podłodze, łysiejący pieśniarz o podejrzanych scjentologicznych inklinacjach. Viva La Vida, coś tam, coś tam!

Łukasz Błaszczyk (10 lipca 2008)

Oceny

Witek Wierzchowski: 8/10
Kasia Wolanin: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Średnia z 21 ocen: 7,47/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: smags
[12 maja 2009]
Znakomita płyta!
Gość: magdaaa.
[28 marca 2009]
bardzo mi się podoba Modern Guilt. przyjemnie się słucha.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także