M83
Saturdays=Youth
[Mute; 14 kwietnia 2008]
Anthony Gonzalez musi być romantycznym gościem lub nieźle go gra. Nowe M83 to romantyczna ścieżka dźwiękowa ciepłych romantycznych wieczorów: zawiera romantyczny shoegaze, romantyczną muzykę taneczną, romantyczny dream pop i romantyczny ambient. Wszystko, co Francuz chce nam przekazać, mówi w sposób zdradzający sentyment i tęsknotę za wymykającym się uczuciem. Skuteczny dobór środków to już połowa sukcesu – Gonzalez nieprzypadkowo imituje wielu wykonawców i rozwiązań opracowanych w latach osiemdziesiątych. Wydaje się, że to w tej dekadzie powstało najwięcej muzyki za pomocą najnowocześniejszych środków bezwstydnie flirtującej z konwencją piosenki o miłości, piosenki sentymentalnej. I nie mam tu na myśli piosenek Edyty Geppert ani piosenek Krawczyka. Kogo zatem?
Na szczycie listy aktualnych inspiracji M83 nie całkiem bezpodstawnie umieszcza się Cocteau Twins. Faktycznie, unikalny styl zespołu Fraser i Guthriego odbija się echem w śpiewanych anielskim głosem Morgan Kibby, monumentalnych, a zarazem eterycznych kompozycjach w rodzaju „Skin Of The Night”. Gigantyczne, wyprodukowane w duchu Phila Collinsa lub Simple Minds bębny (legendarny, definiujący dla dekady „gated-drum sound”) wiodą „Kim & Jessie” ku dyskotece dla wrażliwej młodzieży, do której przenosi nakazujący wziąć kilka głębszych oddechów refren. Jak pod szkłem powiększającym widać tu produkcyjną ideę całego „Saturdays=Youth”: przepakowanie przestrzeni niezliczonymi powłokami syntezatorów, nadużywanie charakterystycznych dla epoki efektów i możliwie największe upopowienie każdego z elementów miksu.
Taka też przystępność cechuje najbardziej pamiętne momenty tej płyty. „Graveyard Girl” to rozczulająca melodyjnością shoegaze’owa piosenka, pobrzmiewająca klimatem z pogranicza My Bloody Valentine i Ride. W „Up!” wspomniana Kibby wdziera się do garderoby Kate Bush i śpiewa zupełnie jak Angielka z okresu, dajmy na to, „Never For Ever”. „We Own The Sky” najpełniej przypomina o postulacie shoegaze’u na syntezatorach, który wysuwano pod adresem jeszcze-wtedy-duetu pięć lat temu. Wreszcie, by poszerzyć spektrum do możliwego maksimum – na krańcach „Saturdays=Youth” znajdziemy, odpowiednio, parkietowe „Couleurs” (tak jakby ktoś zremiksował finałową sekwencję „Enjoy The Silence” Depeche Mode) i ambientowe zamknięcie płyty, „Midnight Souls Still Remain”.
Muzyka Gonzaleza bywała już bardziej monumentalna i majestatyczna, niż ta z „Saturdays=Youth”, ale chyba nigdy wcześniej nie otwierała się tak bardzo przed słuchaczem. Nie wiem, czy ten gość naprawdę taki jest, czy tylko wprawnie udaje przed dziewczynami, ale wychodzi mu to pierwszorzędnie.
Komentarze
[25 października 2011]
SZALEŃSTWO...
[15 czerwca 2011]