Ocena: 4

Scarlett Johansson

Anywhere I Lay My Head

Okładka Scarlett Johansson - Anywhere I Lay My Head

[Atco; 20 maja 2008]

Johansson jest zdecydowanie trzciną myślącą. Wystarczy spojrzeć na pewne aspekty związane z wydawnictwem „Anywhere I Lay My Head”. Po pierwsze: image Scarlett. To nie jest zwykła postać z Hollywood, łasa na pokusy wielkiego świata. O nie. Pani Johansson od dłuższego czasu kreuje siebie na osobę będącą w opozycji do konsumpcyjnych postaw innych aktorów. Po drugie: wybór kompozycji. Tom Waits jest postacią wręcz pomnikową, osobą nie do ruszenia, muzykiem wybitnym, przez lata utrzymującym świetną formę. Nie ma również zapędów gwiazdorskich, czym zjednuje sobie słuchaczy. Nowe wersje jego dokonań muszą wzbudzić co najmniej zaciekawienie. Sława Scarlett + piosenki Toma =... Nie, do tego jeszcze wrócimy. Po trzecie: David Bowie. Kolejna persona, o której nie wypada źle mówić. Z wielkim entuzjazmem chwali naszą bohaterkę, szczególnie skupiając się na jej walorach wokalnych. Bowie wpadł w taką euforię, że wystąpił nawet na płycie. Sława Scarlett + piosenki Toma + autorytet Davida =... nic, jedno wielkie nic.

Przyznam, że w pewnym sensie czekałem na ten album. Waits należy do grona moich ulubieńców, więc siłą rzeczy produkcje związane z jego twórczością muszą wzbudzać we mnie pewne zainteresowanie. Tym bardziej, że miała być to płyta *tej* Johansson, dlatego sprawa robiła się coraz bardziej frapująca. Niestety, wszystko się pogmatwało, gdy światło dzienne ujrzał singiel „Falling Down”. Głos Scarlett brzmi w tym utworze wprost okropnie i kojarzyć się może z występem Mandaryny na pewnym festiwalu w Polsce parę lat temu. Już prawdopodobnie lepiej wypadłaby Paris Hilton wespół z Lindsay Lohan, co zakrawa na groteskę. Na szczęście „Falling Down” jest najgorszym utworem na płycie obok „I Wish I Was In New Orleans”; reszta materiału brzmi przeciętnie, lecz nie jest tak żałosna jak omawiany wyżej singiel.

Tak naprawdę całość ratuje muzyka, którą można w dużym uproszczeniu scharakteryzować jako dream pop. Nie ma chyba większego sensu porównywać tych wersji do utworów Waitsa, bo wtedy zapewne po drugim tracku wyłączymy płytę, a następnie wywalimy ją przez okno. Zapominając jednakże o kontekście, mamy przed sobą ciepłe, senne i mało skomplikowane kompozycje, nie robiące większego wrażenia, ale także nie powodujące głębokiej irytacji. Gdzieś w tym wszystkim stara się odnaleźć sama Johansson, tylko jest pewien problem, którego nie da się przeskoczyć – po prostu nie ma dobrego głosu. Prawdopodobnie wie o tym, gdyż nie sili się na jakieś popisy wokalne. A kiedy się zapomina, sytuację ratuje produkcja, dzięki której zręcznie tłumione są zawodzenia Amerykanki. Nie zmienia to wszakże faktu, że dysponuje smętnym, nudnym i drażliwym wokalem. Mało pomaga Bowie, stękający coś pod nosem. Zdecydowanie mógł się bardziej postarać.

Słuchanie „Anywhere I Lay My Head” najzwyczajniej w świecie męczy. Najgorsze jest oczekiwanie na niezły kilkusekundowy fragment, dzięki któremu wreszcie możemy powiedzieć, że jednak aż tak źle nie jest. I rzeczywiście, trochę takich wstawek jest. Ot, dajmy na to klimatyczny „Town With No Cheer” czy niemal taneczny „I Don't Want To Grow Up”. To jednak tylko przebłyski.

Na koniec wypada dodać: Scarlett, kochanie, zostaw ten mikrofon i zajmij się aktorstwem, dobrze?

Krzysiek Kwiatkowski (23 maja 2008)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Łukasz Błaszczyk: 5/10
Krzysiek Kwiatkowski: 3/10
Średnia z 5 ocen: 4,6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także