Ocena: 7

Portishead

Third

Okładka Portishead - Third

[Island; 28 kwietnia 2008]

Na początek powiedzmy sobie szczerze, albo zastanówmy się, czy tak naprawdę wierzyliśmy w ten powrót. W to, że ma on jakiś głębszy sens, że przyniesie ze sobą coś konstruktywnego. Być może Beth Gibbons powinna była kontynuować karierę solową, zwłaszcza, że „Out Of Season” urzekał folkowym introwertyzmem, aranżacyjnym impasem (co było akurat zasługą Paula Webba z Talk Talk) oraz melancholijną aurą. Tak podpowiadał rozsądek. A tymczasem jednak postawiono na uznaną markę Portishead. I pierwsze, co mogło przyjść na myśl, to pytanie czy przypadkiem nie powrócą do brzmienia sprzed ponad 10 lat? Odgrzewany kotlet, a do tego wyjątkowo nieświeży. Nie jest przecież tajemnicą, że trip hop został już wyeksploatowany przez zastępy epigonów.

„Third” zapowiadano pod różnymi nazwami, w różnych terminach – jednym słowem: już właśnie się ukazywał, ale nic z tego zupełnie nie wychodziło. Aż do dziś. Okazało się, że jednak Portishead ryzykują swoje dobre imię, ale jednocześnie w ten sposób kończą z ośmieszaniem się na każdym kroku. Gdyby dalej tak się działo, to porównania do Guns N’ Roses nie byłyby żadną przesadą. Tylko czy w tym konkretnym przypadku ktoś tak naprawdę czeka na „Chinese Democracy”? Pozostawmy to bez komentarza.

Minęły lata świetlne, od momentu, gdy znajdowali się w samym centrum zainteresowania krytyków i słuchaczy. Oczywiście „Dummy” to do dziś jedna z tych płyt, które w jakiś tam sposób definiują poprzednią dekadę, a także obok „Mezzanine” (pod względem znaczenia pewnie jednak „Blue Lines”) sztandarowa pozycja w płytotece tych, którzy zachłysnęli się bristol soundem. Był oczywiście także Tricky, który po „Maxinquaye” zaczął się gubić w odmętach własnej psychiki, czy konsekwentnie dryfująca w stronę popu Morcheeba. Wszyscy wymienieni nadal nagrywają nowe płyty, które raczej nic nie wnoszą, a Massive Attack idzie opornie wydawanie „Weather Underground”, co w sumie nie dziwi, bo ścieżka dźwiękowa do „Danny The Dog” sprzed 4 lat, delikatnie mówiąc, niczym nie zachwyciła. Z perspektywy czasu trip hop jako nurt muzyczny pozostawił garstkę wartych odnotowania dokonań. I w pewnym sensie nie był tak znaczącym momentem w historii muzyki popularnej, jak mogło się to wydawać w połowie lat 90.

Portishead w tej całej układance są chyba jednak najistotniejsi. Na „Third” nie próbują mierzyć się z nagraniami i dorobkiem, jaki pozostawili w latach 90. I dobrze, bo byłoby to ogromnym nieporozumieniem. Nie podejmują też próby tworzenia nowatorskich rozwiązań brzmieniowych, a także nie wpisują się w obecne trendy, jakie dominują w muzyce elektronicznej. To chyba również słuszna koncepcja, choć może jest w tym trochę zachowawczego podejścia. Nie ma przebojów na miarę „Glory Box” oraz „Sour Times” z debiutanckiej płyty, czy „All Mine” z długogrającego następcy. Praktycznie zrezygnowano z hip hopowych bitów, które jak pamiętamy, stanowiły podstawowy element, jaki decydował o konstrukcji niemal każdego utworu brytyjskiej grupy. Nie ma trip hopu, nie ma revivalu z okresu 1994-1997, więc wielu fanów na pewno się od nich odwróci. Trudno. Ważne, że znaleźli dla siebie nowe miejsce, swoją własną niszę i co najważniejsze, bronią się kompozycyjnie.

O ile pierwszy kontakt z najnowszym albumem Portishead mógł sprawiać kłopot, o tyle z biegiem czasu trzeba było jednak zmienić nastawienie. Głos Gibbons ciągle ten sam, prawda, ale to akurat żaden zarzut. Poza tym brzmienie gęstsze, bardziej intensywne, a zarazem chropowate i niedostępne. Zdecydowano się na większe zastosowanie żywego instrumentarium, co słychać w najlepszym na płycie, hałaśliwym i nieco industrialnym „We Carry On”. Słyszalne są również pewne odniesienia do „Out Of Season”, które odnajdujemy w akustycznym „Deep Water”, a także w spokojniejszych fragmentach „Hunter”. Podkłady brzmieniowe są zdecydowanie bardziej zróżnicowane niż dotychczas; hipnotyzujące, snujące się „Nylon Smile”, nie rozmywa się na tle ofensywnego, choć nieco zbyt monotonnego „Machine Gun”. W „Magic Doors” oprócz bardzo rytmicznej perkusji uwagę zwracają dyskretne i melancholijne frazy fortepianu, poprzekłuwane na wysokości 2:20 prawdopodobnie przetworzonymi dźwiękami saksofonu. W porównaniu z „Dummy” i „Portishead” brakuje tu melodyjności, pozytywnych zwrotów akcji, ciepła. Jest za to mroczne, spowite mgłą, szorstkie brzmienie. „Third” tworzy obraz zroszonej lodem powierzchni, która załamuje się wraz z pierwszymi dźwiękami zamykającego „Threads”, by potem jeszcze przez kilkadziesiąt sekund dryfować w bliżej nieokreślonym kierunku.

„Third” nie jest wybitnym osiągnięciem, czy arcydziełem na miarę debiutanckiej płyty Portishead. Brytyjczycy celowo jednak nie pociągnęli wątków z tamtego okresu, wiedzieli, że nie ma to większego sensu. Jeśli nawet się pojawiają to sporadycznie, w śladowych ilościach i raczej w kontekście barwy głosu Beth Gibbons. Tak niedostępnej, surowej i momentami industrialnej płyty chyba nikt się nie spodziewał. Może to i dobrze. Dzięki temu jest czego słuchać.

Piotr Wojdat (14 maja 2008)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Kuba Ambrożewski: 5/10
Mateusz Krawczyk: 5/10
Średnia z 15 ocen: 6,26/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także