Ocena: 4

Pleasure Forever

Bodies Need Rest

Okładka Pleasure Forever - Bodies Need Rest

[Conspiracy; 29 maja 2007]

Zanim skupimy się na rzeczach subiektywnych, kilka suchych faktów. Zespół Pleasure Forever to trzecie wcielenie trójki panów – Andrew Rothbarda, Joshua Hughesa i Davida Clifforda, funkcjonujących wcześniej pod nazwami The VSS i Slaves. Po wydaniu dwóch płyt pod skrzydłami Sub Popu, także i ten projekt postanowili oni jednak zarzucić i skupić się na innych przedsięwzięciach (perkusista Dave założył ze swoimi przyjaciółmi z Los Angeles formację Red Sparowes). Gdyby dodać, że wydana tuż przed rozpadem płyta „Alter” była całkiem udanym punktem kulminacyjnym twórczości Pleasure Forever, to jeszcze rok temu taka notka mogłaby stanowić krótkie podsumowanie dokonań Kalifornijczyków. Dziś już nie, ponieważ w maju tego roku ukazała się nakładem Conspiracy Records płyta „Bodies Need Rest”.

Cała ta akcja z albumem prawie zupełnie nie zapowiadanym budzi wiele podejrzeń ze względów formalnych i niemało zastrzeżeń ze względów artystycznych. Przede wszystkim materiał przygotowywany był początkowo z myślą o niespodziankowym mini-albumie zawierającym tylko cztery covery. Pomysł rozrósł się jednak do rozmiarów niewielkiego (bo zaledwie półgodzinnego) longplaya uzupełnionego stronami B singli i różnego rodzaju odrzutami z poprzednich sesji nagraniowych. Słuchając „Bodies Need Rest” ciężko znaleźć sensowne uzasadnienie dla rezygnacji z pierwotnego konceptu. Trzy z uzupełniających materiał czterech pierwszych utworów na płycie sprawiają wrażenie nagranych na siłę w okresie twórczej ociężałości. W niczym nie przypominają najlepszych fragmentów z „Alter” i tylko pojedyncze momenty, jak na przykład wprowadzające do „Miles Underneath” pianino, zdradzają przebłysk jakiegokolwiek artystycznego pomysłu. Wyjątkiem jest krótki i treściwy „Right Back In The Middle” ze świetnie malującymi tło organami i przywołującą dalekie skojarzenia z Jesus & Marry Chain gitarą. Nie poprawia on jednak ogólnego, mizernego wrażenia, jakie zostawia po sobie kwadrans ciężkich dźwięków, zdradzających inspiracje zarówno grungem jak i nieco wcześniejszym prog rockiem i heavy-metalem.

Druga część płyty, na którą składają się przeróbki czterech klasycznych piosenek innych wykonawców, nie wnosi co prawda finezji do tej zakurzonej stylistyki, ale zdecydowanie poprawia materiał pod względem jakościowym. Już pierwszy w szeregu „Black Juju” z repertuaru Alice Coopera, ze świetnie budowanym napięciem osiągającym swoje mini-apogeum w momencie wykrzyczanego gardłowo Bodies need rest! „The Bars”, prawdopodobnie najlepszy na całej płycie a oryginalnie nagrany przez Black Flag jest z kolei świetnie prowadzony przez pianino zastępujące Ginnową gitarę. Najsłabiej wypada w tym zestawieniu cover grupy ABBA „Honey Honey”, przy czym i tak wydaje się, że tak jak w przypadku pozostałych utworów, grupie służy silniejszy nacisk położony na sekcję klawiszową. Niestety przesłuchanie wyłącznie ostatnich czterech kawałków na krążku zdradza, że robią one wrażenie głównie dzięki sąsiedztwu z pozostałą częścią albumu. Dlatego z czystym sumieniem można sobie tę płytę odpuścić, zwłaszcza że w tym roku w działce cięższych brzmień było kilka o klasę lepszych pozycji. A jeżeli muzycy z Los Angeles dobierając nazwę zespołu chcieli nam z premedytacją zafundować wieczną przyjemność takiej jakości, co muzyka na ich ostatnim krążku, to ich kolejna inkarnacja powinna nosić nazwę Mean Bastards.

Przemysław Nowak (10 grudnia 2007)

Oceny

Przemysław Nowak: 4/10
Średnia z 1 oceny: 4/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także