Muchy
Terroromans
[Polskie Radio; 19 listopada 2007]
„Terroromans” to najbardziej wyczekiwana polska płyta roku. Truizm. Wiele ich obrosło wokół Much. Ile razy plułeś, słuchaczu, w stronę radioodbiornika, słysząc o „najlepszym polskim zespole bez kontraktu”? To potrafiło być irytujące. Ja się nigdy nie denerwuję, a nawet mnie to wkurzało. Myślałem: „ale Afrojax im dołożył, gdy w „Zapachu wrzątku” trzasnął swoją rewelacyjną zwrotkę”. Heh, jesteśmy już wszyscy w innym miejscu. Zrozumieć fenomen Much to zrozumieć, że każde przekleństwo rzucone w ich stronę, każda negatywna opinia, wszystkie slogany o przehajpowaniu dzaiałają na ich korzyść. Wiraszko jest jak bokser, który przed walką grozi przeciwnikowi, że zje jego dzieci i zgwałci jego żonę. To może skromne polskie głowy razić: rodzimy zespół, który nie ma problemu z etosem (w ogóle się do niego nie odnosi). Nie musi spektakularnie z nim zrywać, drżącą ręką sprzedawać się wielkim koncernom i przepraszać fanów. Chcieli napisać dobre piosenki i nagrali najbardziej przebojowy album w tym kraju od czasów... (wpiszcie sobie co chcecie). Nie mają racji ci, którzy twierdzą jakoby Muchy były pokrzywdzone przez szum, jaki wokół ich panuje. ICH TO WŁAŚNIE NIE KRZYWDZI. To jest cool. Biorą bez pytania to co mają do zabrania.
Dziś cały ten pieprzony hype znajduje swoje apogeum. „Terroromansu” oczekiwaliśmy tak, jak w królestwie oczekuje się narodzin następcy tronu. Najpierw wybór odpowiedniej partnerki: gruchnęła wieść, album wydaje Polskie Radio. Potem długie miesiące ciąży. Syn czy córka? Syn, mamy sukcesora! Zdjęcia zrobione ultrasonografem, mdlące opowieści o tym, że kopie. „Doktor powiedział, że dzieciak będzie bardzo silny”. Okładki Faktu, Superexpressu i Pudelka. Wreszcie 19 listopada 2007 roku dziecko przychodzi na świat. Punkty APGAR stają się skalą ocen. Przez ostatnie kilka dni i ja poczułem tę gorączkę. Wypytywałem się ludzi będących bliżej o to, jaka jest ta płyta. Odpowiadali, że dobra, bardzo dobra. Jest faktycznie świetna.
Niecały rok temu podczas sto dziewięćdziesiątego odsłuchu „Najważniejszego dnia” skumałem, że to jest singiel roku. „Trains to Brazil” Guillemots to wspaniała piosenka. Tylko że „Najważniejszy” pozostaje najważniejszy. Ile od tego czasu było „najważniejszych dni”? Rozmowy o pracę, decydujące mecze, ważne randki – w milionach polskich domów z głosników leciał „Najważniejszy dzień”, a komunikatory zapychały się opisami o tym, że to się dzieje teraz. O tym jak istotny był ten song świadczyć może już to, jaką legendą owiany był wystep w Trójce, na którym zagrali go z małą pomocą przyjaciół. Wyszło fatalnie, lecz nikt się tym nie przejmował. W wersji albumowej piosenka tylko zyskuje. Wycofano chałupnicze klawisze z pierwszej części i rozlokowano je w finalnej minucie, zmieniając nieco ich charakter, co w połączeniu z przetworzonym głosem Wiraszki nadaje zwrotce zaskakujący, quasitaneczny sznyt. Wciąż rządzi podcięty, hymniczny, post-punkowy riff, teraz oszlifowany w studiu. Czy już wiesz, czy chcesz, czy już jesteś w grze? Czy rozumiesz, czy potrafisz opowiedzieć się? Smolarek trafia po raz drugi.
Piotr Maciejewski w jednym z wywiadów wyraził obawę, że większość tych piosenek będzie doskonale znana przed wydaniem płyty. Jedynym rozsądnym wyjściem było więc zaskoczyć konkretnymi studyjnymi modyfikacjami. Szokująca jest nowa wersja świetnie znanej „Galanterii”. Kiedy Muchy dopiero stawiały pierwsze kroki w Trójce, „Galanteria” była jednym z nielicznych utworów nagranych na tyle poprawnie, że nadających się do radia. Stara wersja była rewelacyjna, nowa również, ale wiele w tej dawnej zmieniono – inaczej brzmi wokal, a przede wszystkim dodano skrzypce. „Galanteria” powinna fruwać na falach eteru nie tylko radiostacji z Myśliwieckiej. Tak spektakularnego liftingu nie przeszedł „Górny Taras”. Pomimo zdynamizowania zachował nowofalowy charakter, a maniera Wiraszki w tej jednej konkretnej piosence wciąż przywołuje wprost Janerkę z okolic „Historii podwodnej”. Całość podlano solidną, gestą, niemal monumentalną partią perkusji Waliszewskiego, za czasów pierwszej demówki najbardziej odstającego punktu zespołu. Więcej kawałków z EP-ki „Galanteria” nie ma. Żadnych „Half Of That”, „My Favourite Disease” tudzież „Jane Fondy”. Przede wszystkim, śpiewamy po polsku. Przede wszystkim, rozwijamy się.
Wiele już napisano o poetyckim talencie Wiraszki, tekściarza rzeczywiście znakomitego. Highlightem są niedocenione niegdyś przeze mnie „Wyścigi”. To, że wokalista Much potrafi w prosty, ujmujący sposób wyrazić głębię zawsze skomplikowanych stosunków damsko-męskich, wiemy od dawna. Po raz kolejny należy podkreślić niecodziennie zdolności narracyjne Wiraszki. Swobodny strumień myśli straszliwie trafia w sedno. Wspomnieniu wspólnie oglądanych wyścigów psów towarzyszy przykra konstatacja jak wiele różni go z niezdecydowaną wybranką. Ciekawe, że w domu kultury starzy ludzie uczą się tańczyć, natomiast wyścigi obserwują już małe dzieci. Takie szczegóły budują tekst i ujawniają staranność autora. Słowa refrenu nigdzie się nie spieszę/ nie mam żalu do nikogo/ nie kopiemy się pod stołem/ jestem po swojej stronie mogą być pokoleniowym manifestem. Interesującym byłby jakiś esej porównujący opener „Terroromansu” z genialnymi „Albatrosami” Maków i Chłopaków. Studenci polonistyki – do dzieła!
Jeżeli za popis Wiraszki uznać „Wyścigi”, to za sukces „Zapachu wrzątku” należy uhonorować uważanego często za mózg zespołu (czy faktycznie tak jest? nie wiem) Piotra Maciejewskiego. Jego fascynacja *prawdziwym*, najlepszym indie rockiem lat 90. wychodzi w całej okazałości. To najlepsze przeniesienie na grunt polski patentów z twórczości Built To Spill. W pewnym momencie utwór zbacza z obranej drogi, ale kilka sekund później w wielkim stylu prostuje go gitara rodem z „There’s Nothing Wrong With Love”. Słuchamy polskiego „Car” z porównywalnym jakościowo tekstem. Może najmocniejsza w całym zestawie propozycja.
Kolejnym faworytem jest „21 dni”, wydane wcześniej na składance „Offensywa 2”. Tekstowo znowu miecie, ale tym razem Muchy wygrywają chuligańsko wykrzyczanym refrenem. Po oczach bije gitara podkreślona syntezatorowymi refleksami. Hit. „Miasto doznań” już wcześniej ostro namieszało na trójkowej liście. Spore szanse na powtórzenie tego sukcesu mógłby mieć choćby niesamowicie chwytliwy „Terroromans”, także kapitalna „Fototapeta” z prowokacyjnie przybrudzoną gitarą. Na dobrą sprawę, gdyby singlem był „Brudny śnieg”, też nic by się nie stało.
Tu docieramy do istoty historyczności tego krążka. Ostatni raz tyle ewidentnych przebojów na jednej płycie nagrał Myslovitz. Mowa tu oczywiście o „Miłości w czasach popkultury” (w obu przypadkach zgodnie narzeka się na okładkę!). Bodaj cztery śmigające wszędzie single, w tym „Długość dźwięku samotności”, jedna z kilku najpopularniejszych polskich piosenek w ogóle. Muchy prawdopodobnie nie powtórzą tego sukcesu, a szkoda, bo właśnie na to zasługują. Jak doszli do swojej obecnej pozycji? Kluczem do odpowiedzi wydaje się być odpowiednie zagospodarowanie (brzydkie słowo) Michała Wiraszki. Tak świetny wokalista i tekściarz najzwyczajniej w świecie marnował się w bardzo mocnym, acz wciąż uciążliwie smithsowskim „My Favourite Disease”. Śpiewać tylko po polsku i to piosenki związane w zasadzie jedną tematyką – to był pierwszy krok w stronę sukcesu „Terroromansu”. Piotr Maciejewski jako Drivealone udowadnia swoimi EP-kami, że mógłby swobodnie zainaugurować revival co najmniej kilku najszlachetniejszych nurtów pierwszej połowy lat 90. We współpracy z Wiraszką i Waliszewskim sięga dekadę dalej, odkopując Lady Pank i Republikę (oczywiste nawiązanie w „Pięć do wpół”).
Dochodzimy do końca recenzji, która niechcący (?) stała się zbiorem peanów pod adresem poznańskiej kapeli. „Terroromans” jest kulturowym wydarzeniem. Dla mnie i dla wielu moich znajomych wręcz o niesamowitej randze. Oto zespół, który w Polsce teoretycznie powinien pozostać jednosezonową zajawką z kilkoma EP-kami na koncie odnosi tak spektakularny sukces, jakim jest jednoznaczna promocja w wielkiej, zasłużonej polskiej radiostacji i jakim jest rzeczywista, bardzo duża popularność. Po iluś latach będę mógł powiedzieć, że może nie stałem bardzo blisko, ale gdzieś tam się kręciłem, byłem obserwatorem w odległym rzędzie, lecz nie w ostatnim. Wy też możecie coś zrobić. Choćby kupić tę płytę, pójść na koncert, do końca roku jeszcze trochę ich będzie. Celebrować wspólny temat. To naprawdę dzieje się teraz.