Black Kids
Wizard Of Ahhhs [EP]
[własnym sumptem; 2007]
Najpierw małe wprowadzenie warsztatowe. Klikajcie.
Black Kids zrobili trochę zamieszania, trzeba przyznać. Na pozór nie powinni – dysponują czterema piosenkami, co do których stwierdzili, że nazwą je epką. Czyli tak, jak zapewne wielu początkujących grajków, którzy nigdy nie wychodzą ze swoich dusznych piwnic, zostając potem prawnikami i ojcami rodzin. Tym razem było inaczej, a Black Kids nie wydali wciąż płyty, za to wysyłają ją za darmo każdemu, kto na ich stronie wpisze maila i kraj pochodzenia. Miło i fajnie. Skąd popularność? Piosenki mają w sobie coś, to pewne. Ale czy tylko? Przywołałem teorię wróżki Christin nie bez kozery, bo o Black Kids (czyli – nie wiadomo, czy naprawdę, ale – dzieciach) ciężko powiedzieć, czy bardziej bawią się, czy uczą. Słychać w tej muzyce zabawę, młodość i jakąś werwę. Ale jest to zabawa mimo wszystko skalkulowana. Nie ekstatyczne szaleństwo i brud, tylko zaplanowane i świadome działania artystyczne. Czyli jednak nauka, hehe, nawet jeśli przez zabawę. Trudno ustalić, od kogo uczą się najbardziej, który zespół mógł mieć na nich wpływ największy. KIDSI biorą sobie coś z The Cure, a jak wiadomo, z The Cure zawsze fajnie sobie coś pożyczyć, źle się na tym nie wyjdzie. Ale to dopiero początek: wokalnie i nastrojem (łkanie-śpiewanie-łkanie) mamy trochę Suede. A potem najbardziej oczywiste odniesienia: Arcade Fire (choćby ten oddalony wokal), The Go! Team (w „Hit The Heartbrakes” przerastają wręcz pierwowzór), Of Montreal („I've Underestimate...”, końcowy nagły zwrot w piosence). To oznacza – nie można tego nie zauważyć – dobre i popularne zespoły z ostatnich lat, docenione tu i tam. I tu nasuwa się mały zarzut – po mojemu Black Kids dokładnie wiedzieli o wspomnianych „tu i tam” i obliczyli swoją muzykę na wypromowanie na Pitchforku i jego odpryskach. Kalkulacja się opłaciła, są zauważeni, tylko czy na pewno szczerzy? No i najważniejsze pytanie – czy potrafią zaoferować coś naprawdę świeżego, w dodatku na przestrzeni więcej niż czterech kawałków? Na razie się tego nie dowiemy, ale wcale mi to nie przeszkadza. Słucham tych piętnastu minut z przyjemnością, do numeru dwa się niezdarnie kiwam, a refren trójki mnie autentycznie przekonuje/wzrusza. I nawet jeśli jestem niemal pewien, że dobrej całej płyty nie nagrają, to na razie trochę ratują mój mikrokosmos. I za to ukłony.