Trembling Blue Stars
The Last Holy Writer
[Elefant; 14 maja 2007]
Bobby Wratten zawsze balansował na skraju urzekającej rzewności i przesadnej ckliwości, pociągał za najdelikatniejsze struny wrażliwości słuchacza, ale nigdy nie przekroczył tej mglistej linii oddzielającej go od pretensjonalności ekshibicjonistycznych wynurzeń. Wratten, niegdyś adept wielopokoleniowej Akademii Złamanych Serc, w której tajemną wiedzą dzielili się tacy mentorzy jak Bob Dylan, Bruce Springsteen, Grant McLennan, Robert Smith czy Morrissey, dziś sam zajmuje pozycję kolejnego dostojnego wykładowcy owej legendarnej uczelni, która liczbą potencjalnych rekrutów od zarania dziejów bezlitośnie dystansuje konkurencję.
Lider Trembling Blue Stars z pewnością nie jest obecnie najpopularniejszą postacią. Na jego płyty, podobnie jak w przypadku, nie przymierzając, Elvisa Costello czy Roberta Wyatta, czekają już tylko najwierniejsi wielbiciele talentu. A był czas u schyłku lat osiemdziesiątych, gdy jego macierzysty zespół The Field Mice, nazywany często brakującym ogniwem pomiędzy The Smiths i Belle & Sebastian, stanowił towar eksportowy bristolskiej twee popowej wytwórni Sarah Records. The Field Mice nie tylko zdefiniowało archetyp sypialnianego popu, ale zdefiniowało również Wrattena na całe jego artystyczne życie. Fascynację elektroniką sygnowaną przez Sumnera i Hooka oraz melancholijnym liryzmem Felt umiejscowił w języku pokolenia post-C86, które kontynuowało rozpoczętą woltę w świat dziecięcej niewinności, naiwnych pytań i odpowiedzi. Każdy następny projekt, czy to Northern Picture Library, czy Trembling Blue Stars, czerpie garściami z tej prostodusznej estetyki indie popu, gdzieniegdzie zapuszczając się w eteryczną przestrzeń zdelayowanych dream popowych gitar lub ambientową panoramę. Nie inaczej jest na „The Last Holy Writer”. Słowo „progresja” nie istnieje bowiem we wrattenowskim słowniku. Ale też nie o postęp tu przecież chodzi, w tym sensie to zdecydowanie jedna z najbardziej staromodnych formacji.
Kluczem do twórczości Wrattena jest postać Annemari Davies, jego muzy, wieloletniej partnerki zarówno życiowej jak i zawodowej. Trembling Blue Stars miało być jednorazowym projektem, swoistym katharsis po rozstaniu z Annemari. To rodzaj introspektywnej podróży w głąb posępnego umysłu lidera, podczas której wytwarza się bardzo specyficzna relacja pomiędzy podmiotem a odbiorcami. Coś na kształt przyjacielskiego zwierzenia ze swoich skrywanych uczuć, dalece angażującego w przeżycie obydwie strony. Płyt Wrattena słucha się dla klimatu, atmosfery, którą buduje od pierwszej do ostatniej minuty albumu. Sięgnięcie po „The Last Holy Writer” jest niczym spotkanie po latach z kimś niegdyś bardzo bliskim. Zaczyna się od kurtuazyjnej wymiany uprzejmości, na moment zapada kłopotliwe milczenie, a na wysokości „Idyllwild” zastanawiacie się, jak mogliście żyć bez siebie przez te ostatnie trzy lata. „Idyllwild” prowadzone przez przepiękny wokal Beth Arzy, niegdyś zaangażowanej w amerykańską grupę Aberdeen, z pewnością dołączy do panteonu najdoskonalszych kompozycji Roberta Wrattena. Delikatna gitara przywołuje na myśl najbardziej poruszające fragmenty „16 Lovers Lane”, a cudowny refren zbudowany na kontraście (a może współpracy?) miękkiego, szalenie kobiecego głosu Beth i odrealnionego, nieco androgynicznego zawodzenia Wrattena w tle musi poruszyć nawet najtwardszego bossa w okolicy. Rozmarzone „November Starlings” mimo wyraźnego podkręcenia tempa ma w sobie pokłady niewysłowionego smutku, hipnotyzuje powracającym riffem tak długo, aż imponujące acz subtelne mostki będą mogły nas porwać z należytą siłą i zaprowadzić wprost do efemerycznego refrenu. Z kolei oparte na wyraźnym beacie i elektronicznych trikach „This Once Was an Island” doskonale wpisuje się w model new orderowskiej szkoły pisania piosenek. Przy takich momentach można spokojnie przymknąć oko na kilka słabszych kompozycji, które, choć funkcjonują tu na zasadzie wypełniacza, nie rozbijają jednak rytmu albumu ani nie burzą jego nastroju. Co więcej, Trembling Blue Stars nawet z nudy potrafi stworzyć całkiem przyjemny element scenerii.
Robert Wratten może zmieniać kolejne kapele, wokalistki, członków zespołu, ale nie zmienia się jego muzyka. Parafrazując dylemat Nicka Hornby’ego: czy słuchamy Trembling Blue Stars dlatego, że jesteśmy smutni, czy jesteśmy smutni, dlatego, że słuchamy Trembling Blue Stars. Naiwne pytanie? Oczywiście, przecież to indie pop.