Ocena: 6

Liars

Liars

Okładka Liars - Liars

[Mute Records; 28 sierpnia 2007]

Liars zwykło się określać mianem zespołu eksperymentalnego. Trudno o bardziej ironiczną etykietę w stosunku do kapeli, która nie tylko czerpie garściami z przeszłości, ale wręcz kopiuje patenty zasłużonych poprzedników z amerykańskiej awangardy lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych czy zagłębi brytyjskiego post-punku i industrialu. Co więcej, członkowie zespołu z pełnym przekory autodystansem ochrzcili swój czwarty album własnym, dość znaczącym, imieniem. Zdefiniowawszy całą swoją istotę, otworzyli sobie drogę do bezkarnego szerzenia kuglarstwa na niemałą skalę. W tym wypadku nie pozostaje nic innego niż ostateczne porzucenie pogardliwego tonu właściwego wszystkim snobistycznym miłośnikom namecheckingu i akceptacja reguł tej oszukańczej gry.

Sesje nagraniowe do najnowszej płyty odbyły się w Los Angeles i Berlinie. Przypomnijmy, że już przy okazji „Drum’s Not Dead” Liars szukali natchnienia w legendarnym mieście trylogii Davida Bowiego i dwóch albumów Iggy’ego Popa. W 1977 roku było to miejsce ucieczki od skostniałych wzorców amerykańskiego rock’n’rolla oraz zepsucia Zachodniego Wybrzeża w świat mechanicznych dźwięków syntezatorów i ponowoczesnych wizji snutych przez Kraftwerk. Z klaustrofobiczności podzielonego murem miasta rodziła się muzyka przesycona niepokojem, surowością i wyizolowaniem, muzyka „Nowej Europy”, w której słowa stawały się bezużyteczne wobec zastanego porządku, a wszelkie refleksje i nastroje dawały się wyrazić jedynie poprzez kakofoniczne kaskady dźwięków i wyrafinowane, bezkompromisowe struktury utworów. O ile dla post-punkowej rewolty berlińskie pejzaże były tylko punktem wyjścia do stworzenia unikalnej kreacji, o tyle Liars nie do końca potrafią przełożyć owe inspiracje na swój własny język, dlatego zmuszeni są ukrywać się za sztuczkami nowoczesnej produkcji i ideą postmodernistycznego kolażu.

Liars nieustannie wytaczają przeciwko sobie potężne działa, a i tak na ogół udaje im się wychodzić z opresji bez szczególnego uszczerbku. Mimo iż właściwie wszystko świadczy przeciwko nim, trudno nie poddać się chwilami tym przebiegłym deja vu, które serwują z ponadprzeciętną częstotliwością. Nie inaczej jest i tym razem. Gdyby Angus Andrew i jego koledzy uważniej zgłębili teorię hitchcockowskiego kina, nagraliby album nokautujący w porywach trzy czwarte tegorocznych wydawnictw. Po mocnym, motorycznym i energetycznym openerze „Plaster Casts of Everything” i następującym po nim funkowym „Houseclouds” w iście beckowskim stylu zamiast kolejnego wybuchu dostajemy niestety korepetycje z funkcji trygonometrycznych, z naciskiem na wykres sinusoidy. Nudne lub po prostu przeciętne numery nieco zakłócają odbiór kilku niewątpliwych highlightów – jak hipnotyczne „Sailing to Byzantium”, zaskakujące akcenty z lat świetności Black Sabbath w „Cycle Time” czy „Freak Out” wykradzione z sekretnych archiwów sesji do „Psychocandy”. W „Pure Unevil” natomiast z arogancką pewnością siebie pokazują, z jaką łatwością potrafią odnaleźć się również w oparach dusznej estetyki shoegaze’u i dreampopu. Należy tylko mieć nadzieję, że ta efektowna żonglerka, jak to w ich przypadku już bywało, nie okaże się na dłuższą metę męczącym pustosłowiem.

Płyty Liars prowokują do malkontenckiego tonu i doszukiwania się ujemnych stron, ale self-titled to w gruncie rzeczy całkiem porządna propozycja, nieschodząca poniżej pewnego przyzwoitego poziomu. Ponadto Liars, jako goście trzymający rękę na pulsie, nie mogli nie zauważyć, że w tym roku karty w muzycznym świecie rozdaje pop. Dlatego też na najnowszym albumie nie stronią od chwytliwych melodii, czyniąc z niego tym samym najbardziej przystępne wydawnictwo w historii zespołu. Tym razem mocna szóstka, panowie.

Marta Słomka (11 września 2007)

Oceny

Kasia Wolanin: 7/10
Marta Słomka: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Średnia z 6 ocen: 5,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także