The New Pornographers
Challengers
[Matador; 21 sierpnia 2007]
Żyjemy w czasach, w których niedobrze być fanem kogokolwiek, ale cóż poradzić – jestem fanem Carla Newmana. Kanadyjczyka do wymiatania zobowiązuje chociażby nazwisko. Chłop dźwiga bagaż Randy’ego i Colina. Do tego jest rudy, sepleni i wygląda jak trzydziestoparoletnia wersja Romka z serialu familijnego „Rodzina zastępcza”. A poważnie, Newman zajmuje się zawodowo pisaniem genialnych piosenek pop. Zostało ich dwóch na wirażu przed ostatnią prostą wyścigu o tytuł najbardziej efektywnego songwritera dekady. I to Sufjan Stevens łapie zadyszkę, a Carl wciąż jest świeży w kroku. Prawdopodobnie to właśnie on ukończy 00s z największą liczbą zajebistych melodii. Paraliżuje konkurencję kosmicznie wysoki odsetek rzeczy dobrych, bardzo dobrych i fantastycznych w sumie prac Kanadyjczyka. Ogólnie to będzie sto procent.
Permanentnie wyżyłowany pułap, na jakim Newman i jego kompan Dan Bejar utrzymują swój songwriting koliduje niestety z kuriozalnymi oczekiwaniami wobec kolejnych wydawnictw The New Pornographers. Zgodzimy się, że „Mass Romantic” to niedoścignione dziełko w zakresie tuzina powerpopowych, multiwątkowych, ekstatycznych numerów. Jest jednak grupa zwolenników tej płyty, która chciałaby chyba, żeby New Porn nagrywali do końca życia nagrywali kolejne jej warianty. Logicznie rozumując, wystarczyło zrobić to raz a dobrze – na „Electric Version”. Śmiech pocieszny ogarnia, ilekroć wracam do drugiego LP supergrupy, lustrzanego odbicia debiutu. O ile tytułowe otwarcia obu płyt są raptem bliskimi kuzynami, a „Letter From An Occupant” i „The Laws Have Changed” jawią się dwiema ślicznymi siostrami, to już „The Fake Headlines” i „The Blown Speakers” to wykapane bliźnięta jednojajowe. Przy tym płytka nadal wyciąga 8/10 w obecnej skali Screenagers i to świadczy o odległości, jaka dzieli New Pornographers od reszty twórców piosenek w bieżącym dziesięcioleciu.
Na wysokości „Twin Cinema” Newman zrezygnował ze starej, zgranej talii i rozdał karty ponownie. Owszem, trafiło się kilka asów – silne ciosy zadawały kawałek tytułowy i „Use It”, a duet Neko i Carla w „The Bleeding Heart Show” wzruszał zachwycając i odwrotnie. Monstrualnego hooku „Sing Me Spanish Techno” też nie zapomnimy. Jednak częstymi chwilami miało się wrażenie, że o ile songwriterzy New Pornographers nie stracili swojego daru, to znużenie dotychczasowymi patentami rekompensują sobie ponadprogramową liczbą zakrętów, czerpiąc przyjemność z dekonstruowania (ulubione słowo) wcześniejszych osiągnięć supergrupy. Co ja na to? Umówiliśmy się na kawę, było całkiem sympatycznie, lubimy się, ale to by było na tyle.
Z kolei „Challengers” nie od razu wpada w oko, ale z każdym kolejnym spotkaniem coraz więcej w niej fajności i ciepła, którego nigdy wcześniej zespół nie wytwarzał w takich ilościach. Nową płytę The New Pornographers bardziej się odczuwa niż analizuje jej poszczególne składowe. Newman jako songwriter jest zdekoncentrowany, zapomniał o czasach kiedy gonił na złamanie karku od zwrotki do refrenu do zwrotki do refrenu. Charakterystyczne są tu liniowe impresje piosenkowe („My Rights Versus Yours”, „Challengers”), w których grupa rezygnuje ze zwyczajowych konstrukcji, zamyślając się jakby i pozwalając się prowadzić muzyce. I to są najlepsze z momentów tej płyty. Podana w folkowej oprawie, niedopowiedziana melodia tytułowej piosenki jest stworzona dla głosu Neko Case. Zaś „My Rights”, być może najbardziej osobista rzecz w dotychczasowej karierze Carla, to jedno z tych zjawisk, które nie pozwalają spać na lewym boku i zarazem „Trains To Brazil” A.D. 2007.
O tym, że New Pornographers są już nieco innym zespołem niż kilka lat temu świadczy chociażby rozkład ról w zespole. Wkład pani Case ogranicza się do dwóch piosenek, na drugiej stronie znajdziemy jeszcze walczyk „Go Places”, gdzie Neko głosem mądrej kobiety w kwiecistej sukience zdaje się wyprawiać swojego marynarza w morze. Słucha się tego jak pieśni tradycyjnej. Jej zadania przejmuje siostrzenica Newmana, Kathryn. O ile jeszcze „Failsafe”, oparte na trzepoczącej gitarze „How Soon Is Now?”, to najsłabszy punkt płyty, to już duet z wujkiem w „Adventures In Solitude” pozwala dziewczynie rozwinąć skrzydła. Nic nie poradzę, że zwrot w połowie utworu mimowolnie łamie mnie niczym Mariusz Pudzianowski łamie zapałki. Z podobnym uczuciem zostawia epickie „Unguided”, wizualizujące rozgwieżdżone niebo ciepłą, letnią nocą. Nie znaczy to, że Newman całkowicie zrezygnował z euforycznych, powerpopowych hiciorów – przykładem zamaszyste „All The Old Showstoppers”, überchwytliwe „Mutiny, I Promise You” z przytupem na pięć i trzy minuty galopującego „All The Things That Go To Make Heaven And Earth”, stojące nieco w cieniu, bo galopujące bardziej dla samego galopu. Z tym że ciężar wyraźnie się przesunął.
Wkład Bejara jawi się również najmocniejszym od „Mass Romantic”. Dan wypada mniej psychodelicznie niż na obu poprzedniczkach „Challengers”. Przy tym te piosenki są stuprocentowo w jego stylu – zmanierowane i nieprzewidywalne, a motywów wiodących mocarne „Myriad Harbour” i rozerotyzowane „Entering White Cecilia” nie da się pomylić. Bejar zamyka też album pojednawczym „The Spirit Of Giving”, znanym wcześniej zgłębiającym zakamarki rzadkich wydawnictw Destroyera. A propos! Osobną historią są reakcje sieci na „Challengers”. Ludzie, którzy uczestniczą w wyścigu i wystawili płycie ocenę 5/10 pod koniec czerwca, wydając werdykt „nudne!”. Ludzie, którzy porównują muzykę New Pornographers do Modest Mouse. A także ludzie, którzy po wysłuchaniu tego albumu „muszą w końcu sprawdzić ten projekt Destroyer”. Świat jest pełen ludzkiej głupoty, ale jeśli tego lata coś zmienia go na lepsze, to właśnie „Challengers”.