Ocena: 7

Denali

Denali

Okładka Denali - Denali

[Jade Tree; 16 kwietnia 2002]

Po nitce do kłębka znaczy czasem dokładnie tyle co po nitce do szczęścia. Gdyby nie to że jestem sympatykiem twórczości Sparklehorse to raczej nie trafiłbym na ten album. Szukając jakichkolwiek informacji na temat przejawów aktywności Marka Linkousa odkryłem bowiem, że powziął on ostatnio bardzo zintensyfikowane działania na rzecz wynajdywania nowych kobiecych talentów lub pomagania śpiewającym kobietom. Dzielnie wspomagał zespół Shivaree przy dwóch wartych poznania płytach jakie są dotychczasowym dorobkiem tej formacji. Zagrał na nowym albumie Goldfrapp. A w roku 2002 otoczył opieką producencką debiutującą formację Denali.

"Otoczył opieką" nie oznacza w tym przypadku, że przesadził i odcisnął jakieś wyraźne piętno - a mogło by się przecież tak stać - Linkous jest osobą która posiada bardzo charakterystyczny sposób produkcji płyt. Chętnych do poznania wyróżników jego metod realizacji i produkcji dźwięków - jeśli jeszcze ktoś nie zrobił tego wcześniej - odsyłam czym prędzej do nagrań Sparklehorse. Całe szczęście że Linkous pomagając innym próbuje dotrzeć do sedna ich własnego sposobu na wyrażenie siebie za pomocą muzyki. Jeżeli przy okazji tej płyty można mówić o jakimś piętnie to tylko takim, że narzucił im swoje tempo pracy i z młodych muzyków wykrzesał maksimum możliwości - tak jak to się dzieje w przypadku jego nagrań i być może kosztowało go to sporo wysiłku - praca perfekcjonisty z debiutantami nie zawsze musi się układać jak finały komedii romantycznych. Ale udało się.

To jest bardzo dobra płyta. Po prostu. Na pewno wielka w tym zasługa wokalistki Maureen Davis, która dysponuje nietuzinkowymi możliwościami głosowymi. Kiedy trzeba potrafi zabrzmieć jak mała dziewczynka wykonując wokalizy bez słów - kiedy indziej brzmi jak samotna kobieta - ból i samotność przetłumaczone na język dźwięków. Maureen jest osobą w której głosie tkwią zespolone możliwości takich wokalistek jak Beth Gibbons, Allison Goldfrapp, Fiony Apple, Eddie Brickell, Heather Nova czy być może najbardziej Elisabeth Fraser. To nie jest porównanie - jej głos jest niesamowicie wyrazisty, a nazwiska które wymieniłem to po prostu skojarzenia jakie nasunęły mi się podczas obcowania ze sposobem ekspresji i interpretacji którego dowodem są nagrania zawarte na płycie.

Te niecałe trzy kwadranse muzyki cechuje bardzo wyrównany poziom materiału - żadnych gniotów i setek sekund zmarnowanego czasu. 10 kompozycji które świadczą o już posiadanym dużym talencie kompozytorskim, ale co więcej pozwalają przypuszczać że potencjał twórczy zespołu jest o wiele większy i jeszcze nie został całkowicie wykorzystany. Na pewno można go rozwinąć. Zajrzeć w inne zakamarki - spróbować nadać tej muzyce troszkę innych barw. Na pewno jest to możliwe. Ale póki co ...

45 minut żywej gitarowej muzyki. Klasyczne podejście do sprawy: oprócz gitary bas, perkusja i śpiew. Czasem pojawiają się instrumenty klawiszowe. Rzadko ale jednak jakaś dyskretna, ledwo słyszalna próba zabarwienia muzyki elektroniką. Bardzo ważny jest rytm, a co za tym idzie pewna transowość utworów. Brzmi to wszystko trochę jak Massive Attack z czasów Mezzanine, a dokładniej tak jak te utwory w których głosu użyczyła Elizabeth Fraser. Ale naprawdę: zajęło mi kilka dni dojście do tego. Bo te skojarzenia nie są nachalne a cała płyta jest przesycona naprawdę indywidualnym charakterem. Dobre pomysły które znalazły odpowiednią oprawę. Na oryginalność przyjdzie jeszcze czas. Zresztą jeśli chodzi o gitarową muzykę to o oryginalność jest w niej naprawdę coraz trudniej - a jej zajawki na debiucie Denali są. Niewielkie ale są. I to cieszy.

Dostaliśmy 10 piosenek, raczej smutnych - utrzymanych w jednowymiarowej dosyć mrocznej oprawie. Płyta jest spójna - żadnych stylistycznych skoków w bok. I to chyba dobrze. W końcu to pierwsza randka na lini słuchacz - artysta na jaką zaprasza nas zespół i jak to z pierwszymi randkami bywa nie przekazuje się na nich i nie odkrywa wszystkiego. Jeśli przetrwają w tej wydawniczej dżungli która panuje na rynku i uda im się wydać jeszcze jedną płytę to być może poznamy inne barwy tego samego kwiatka - bo na pewno można dodać troszkę kolorów do tej i tak barwnej już, zarówno dźwiękowo jak i emocjonalnie, twórczości.

Podobno pierwszą ważną płytą XXI wieku jest Think Tank autorstwa Blur. Nie słyszałem - więc nie mam zdania. Może kiedyś sprawdzę. Ale najpierw ktoś będzie mi musiał zabrać debiutancki krążek zespołu Denali.

PawełKu (24 czerwca 2003)

Oceny

Średnia z 1 oceny: 8/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także