Ocena: 6

Tomahawk

Anonymous

Okładka Tomahawk - Anonymous

[Ipecac; 19 czerwca 2007]

Zostało ich trzech i, zamiast pozostać przy nagrywaniu melodyjnego metalu, co przynosił im zainteresowanie przynajmniej fanów Faith No More, rzucili się w eksperyment, który tyleż fascynujący, co karkołomny. Duane Denison, Mike Patton i John Stanier nagrali być może najciekawszą płytę tego roku.

Spokojnie – „najciekawsza” nie znaczy automatycznie „najlepsza”. Niemniej jednak idea „Anonymous” powinna wprawić w zakłopotanie (na to nigdy nie jest za późno…) cały muzyczny, new-age’owy światek. „Anonymous” splata rockowe instrumentarium z tradycyjną muzyką amerykańskich Indian… „I już?” - mógłby ktoś spytać. Utopiony w głębokich syntezatorach new age robi podobne rzeczy od lat – w Irlandii Clannad zalewał klawiszem rodzimy folk, w Stanach Zjednoczonych Indianie sami chwycili za cudaki firmy Roland. Nawet w Polsce naturalizowani przybysze z wysokich partii Chile na wrocławskim rynku, przy akompaniamencie wysłużonego sprzętu Yamahy, śpiewają „Guantanamera, guajira Guantanamera…”, kubańską (!) pieśń patriotyczną.

Spokojnie – podobnie przerażony był Duane Denison, kiedy odkrył kondycję współczesnej folkowej sceny indiańskiej. Miast wymienić gitarę na syntezator Rolanda, Denison dokopał się do XIX-wiecznych transkrypcji oryginalnych piosenek Indian Hopi. Zaznaczyć trzeba, że na przełomie XIX i XX wieku ludowe „pieśni” stawały się „piosenkami” – zarówno ludowe pieśni czarnych niewolników, jak i te tworzone przez rdzennych mieszkańców Ameryki. I z perspektywy płyty Tomahawk nieistotne, dlaczego muzyka plantacji bawełny stała się „bluesem”, bodaj najbardziej wpływowym gatunkiem zeszłego stulecia, a piosenki Indian Hopi przetrwały tylko w kilku transkrypcjach. Ważne, że do nutowych zapisów dotarł Duane Denison i powstało „Anonymous”.

Oczywiście można było zrobić to „po bożemu”, tendencyjnie, tzn. zachowując rockowe ramy, wpleść tu i ówdzie ludyczną solówkę, ostentacyjnie folkowy riff. Tak działa popularna „world music” tworzona na Zachodzie – liczą się proste skojarzenia. Pamiętam jak w pewnym wywiadzie muzycy Osjan, zapytani o „indyjskie brzmienie” w ich muzyce, przyznali pokornie, że to tylko zręczna imitacja, zagranie po linii: „pojawia się sitar, więc mamy do czynienia z indyjskim folkiem”. Rzecz jasna, imitacji pokroju tych Osjana życzyłbym sobie więcej, niemniej jednak Tomahawk uderzyli w zupełnie inną strunę. Przede wszystkim: pierwsze skojarzenia wcale nie muszą być bliskie naszym wyobrażeniom o muzyce Indian. Kompozycje na płycie nie są oryginalne – to aranżacje anonimowych utworów sprzed ponad stu lat – daleko im do „indiańskich” tematów z „Winnetou und sein Freund Old Firehand”. Dopiero w tym momencie „Anonymous” staje się naprawdę fascynujące: współczesna kultura popularna, w zaskakującej formie, podaje nam kapitalne świadectwo swoich najbardziej pierwotnych korzeni. Nie jest łatwo słuchać takiej muzyki – to surowy materiał, który, choć oprawiony w elektronikę, przester i pattonowe wokalizy, niewiele ma wspólnego z rockową melodyką. Bardziej niż ostateczny efekt muzyczny podoba mi się w „Anonymous” poprzedzająca go walka ze schematami, bezkompromisowe podejście. Nie jest to płyta, do której rzesze wracać będą i ciągle na nowo odnajdywać będą w niej ducha czasów. Gdyby z większą atencją w świecie traktowane było muzyczne dziedzictwo Indian Hopi, twór Tomahawk mógłby przejść bez większego echa. Ale panowie znaleźli Świętego Graala popkultury – gatunek, który ją współtworzył, choć do dziś zdawał się zupełnie zapomnianym. I choć Graal w zestawieniu z dopieszczonymi dzieciakami indie okazuje się mieć gorsze melodie, to dzieciaków indie obecnie wylęga się pewnie kilkaset rocznie. „Anonymous” jest jeden.

Trochę żal, że brakło tu hooków chwytających za gardło. Mimo formalnego wizjonerstwa, treść tej muzyki istnieje gdzieś obok słuchacza. Czy zatem porażka, czy zwycięstwo? Ani jedno ani drugie. Tomahawk wyszedł ze spotkania z Indianami obronną ręką (i uzasadnił w końcu swoją nazwę), mam jednak wrażenie, że jego przekaz nie dotrze do wielu. Może przynajmniej, potencjalnie najbardziej zainteresowani, odstawią syntezatory i chwycą za gitary?

Paweł Sajewicz (11 lipca 2007)

Oceny

Paweł Sajewicz: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Tomasz Łuczak: 6/10
Krzysiek Kwiatkowski: 4/10
Średnia z 9 ocen: 6,55/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także