Ocena: 7

Dälek

Abandoned Language

Okładka Dälek - Abandoned Language

[Ipecac Recordings; 27 lutego 2007]

Raz, dwa, trzy... raz, dwa, trzy, cztery... Dälek uderza po raz czwarty.

Kto nie słyszał ich wcześniej niech czym prędzej nadrobi zaległości, bo to już nie jest tylko obiecujący zespół, muzyczna ciekawostka czy nawet odważna alternatywa dla hip-hopowego mainstreamu. To już pierwsza liga współczesnej awangardy i absolutny lider poszukujących ekip o rapowym rodowodzie. Porzucili co prawda język apokaliptycznych nawałnic i ścian hałasu z poprzednich płyt, co jednak wcale nie oznacza, że nagle zaczęli grać lekkie kawałki dla amatorów skrętów z zielonych liści. Nie ma lekko. Mamy do czynienia z muzyką bardzo wyważoną, bez zbędnych upiększeń i niepotrzebnych dźwięków, a jednocześnie wielopłaszczyznową, i nad wyraz – to słowo klucz – abstrakcyjną.

Oktopus – połowa duetu odpowiedzialna za stronę muzyczną projektu tworzy mroczne światy, które z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej zniewalają, napawając bezbronnością, smutkiem i przerażeniem. Na psychodeliczne pejzaże Däleka składają się wpływy industrialu, muzyki poważnej, ambientu, free jazzu i noise. Sprawiające momentami wrażenie kakofonicznych melodie oplatają coraz ciaśniej i ciaśniej proste, acz niezwykle motoryczne bity, przeradzając się w paranoiczne drony, złożone z brzmień nieidentyfikowalnych instrumentów. Choć album brzmi niebywale spójnie, poszczególne składniki wyrwane są z kontekstu totalnie odmiennych nurtów. Kawałka takiego jak „Lynch” nie powstydziłby się japoński mistrz dźwiękowych ekstremów Merzbow, a rozstrojone skrzypki w finale „Tarnished” brzmią jak Kapela Ze Wsi Warszawa pod koniec wiejskiego weselicha zakrapianego dużą ilością swojskiego bimbru.

Liryka to w zasadzie jedynie uzupełnienie muzyki, zupełnie odwrotnie niż w przypadku zdecydowanej większości hip-hopowych produkcji. Widać to zwłaszcza po licznych fragmentach albumu, w których rap w ogóle się nie pojawia. MC Dälek, choć ma wiele do powiedzenia, nie aspiruje do bycia bardziej buntowniczym niż Public Enemy i bardziej przebojowym niż Beastie Boys. Nie ma też oczywiście mowy o żadnej licytacji na przechwałki, dziwkach, drogich furach i tym podobnych wygłupach poobwieszanych złotem pajaców z Zachodniego Wybrzeża. Jest za to elokwentny opis świata, w którym porzucono język miłości i zrozumienia, szlachetnie sunący na podkładach z podejrzanego instrumentarium. W sumie wokalu mogłoby na tej płycie w ogóle nie być, a i tak byłaby nie mniej intrygująca. Co najwyżej trudniej byłoby się połapać, że to ekipa hip-hopowa. Zresztą… po co komu etykiety?

Imagine what we’ve started… - to prorocza linia z albumu nagranego wspólnie z Faustem. Bo ostatniego słowa z pewnością jeszcze nie powiedzieli.

Mateusz Krawczyk (9 maja 2007)

Oceny

Piotr Szwed: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Paweł Sajewicz: 5/10
Średnia z 8 ocen: 6,62/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Guchosoll
[15 kwietnia 2011]
Hej, recka spoko, tylko jedno \\\\\\\"ale\\\\\\\"- jestem amatorem psychodelikow, ale (wlasnie) nie uwazam, ze slucham lekkiej muzyki, poniewaz od zawsze kochalem muzyke konfrontacyjna, a ta (muzyka) w jakiejkolwiek formie lekka nie jest. Pozdrawiam. J.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także