Ocena: 5

Arctic Monkeys

Favourite Worst Nightmare

Okładka Arctic Monkeys - Favourite Worst Nightmare

[Domino; 24 kwietnia 2007]

Korzystając z okazji, bo w końcu pisanie recenzji też jest jakąś okazją, chciałbym naszym czytelnikom – ludziom inteligentnym i osłuchanym, bo są nimi przecież, zaprezentować, do czasu przejścia do meritum, własne stanowisko dotyczące zespołu Arctic Monkeys i jego twórczości. Otóż jestem w redakcji bodaj jedyną osobą, która bez obciachu przyznaje, że na debiut tego brytyjskiego zespołu dała się złapać. Podobał mi się sposób, w jaki młodzi Brytyjczycy odświeżyli formułę garażowego rocka, z jednej strony wykorzystując patenty sprawdzone przez swoich poprzedników z kilku ostatnich lat, z drugiej dodając jeszcze więcej żywiołowości i pozytywnej energii, sięgając do źródeł rockowej rewolucji z początku lat dziewięćdziesiątych. Wykreowani na gwiazdy jeszcze przed premierą debiutanckiego krążka, nigdy tak naprawdę nie stracili swojej autentyczności, co widać i słychać było w ich muzyce oraz sposobie bycia. Może właśnie dlatego zdobyli światowe uznanie, znacznie przekraczające możliwości marketingowe magazynu NME.

Tytułem wstępu wystarczy. Jeżeli to zdanie nadal znajduje się w tekście, to znaczy że z cenzurą na Screenagers nie jest tak źle jak się powszechnie sądzi. Możecie zadawać sobie natomiast pytanie, dlaczego zadanie zrecenzowania nowej płyty Arctic Monkeys spadło właśnie na mnie, skoro moje zdanie jest, nie tylko zresztą w redakcji, dość kontrowersyjne. Otóż stało się tak z bardzo prostej przyczyny – nikt inny nie miał zamiaru słuchać „Your Favourite Worst Nightmare” w całości, a już na pewno wsłuchiwać się w ten album w stopniu pozwalającym na obiektywną jego ocenę. Dzięki temu macie możliwość przeczytać kilka słów gorzkiej prawdy, które wyszły spod pióra osoby absolutnie pozbawionej uprzedzeń wobec chłopców z Sheffield. Oto krótka historia mojego obcowania z drugą płytą Arctic Monkeys.

Odsłuch numer 1; ocena: 2/10

Pierwsze wrażenie zepsute przez jakiegoś żartownisia, który podmienił mi krążek w pudełku z napisem „Favourite Worst Nightmare”. Zamiast następcy bardzo dobrego „Whatever People Say…” przeleciała mi w odtwarzaczu w całości demówka jakiegoś garażowego zespołu rockowego. Fakt, grają miejscami podobnie do Monkeys, chyba nawet są z tego samego regionu sądząc po akcencie wokalisty, ale poziomem do swoich epigonów nawet się nie zbliżają. Ot takie mniej niż poprawne granie. Niezła technika, ale bez talentu do melodii, w dodatku z irytującym klimatem. Przez czterdzieści minut można wychwycić najwyżej ze dwa momenty, na których da się zawiesić ucho. Wyciągam krążek z odtwarzacza, mimowolnie zerkam na nazwę wykonawcy… O kurwa…

Odsłuch numer 3; ocena 4/10

W warstwie muzycznej widać wyraźny postęp, jeśli chodzi o umiejętności techniczne. Wrażenie robi zwłaszcza sekcja rytmiczna – wstęp i zakończenie singlowego „Brianstorm” przypomina wręcz najbardziej agresywne momenty „Songs For The Deaf”. Matt Helders zdał sobie także sprawę z potęgi drzemiącej w hi-hacie i z powodzeniem stosuje ten element zestawu w kilku pierwszych, zdecydowanie najlepszych numerach na płycie. Największą zaletą płyty są jednak przede wszystkim doskonałe teksty autorstwa Alexa Turnera, będącego bez wątpienia mózgiem zespołu, wyrastającego powoli na jednego z czołowych poetów w muzyce rozrywkowej. Efektem jego pracy jest swego rodzaju koncept album, na którym doszukać się można celnych analiz otaczającej nas rzeczywistości, świetnych portretów zachowań odnoszących się do różnych aspektów życia, satyry i zabaw językiem. To wszystko jednak za mało, żeby zespołowi wystawić wysoką ocenę. Zwłaszcza, że kuleje element kompozycyjny, który do tej pory był silnym punktem twórczości Arctic Monkeys. Poza świetnym, wspomnianym już „Brianstorm” podobać się może skoczny „Balaclava”, ewentualnie bardzo melodyjny „Fluorescent Adolescent”, ale reszta kawałków przy pierwszych przesłuchaniach zlewa się w mało oryginalną i nieciekawą papkę. Pod koniec płyty czuję się już nieco zmęczony.

Odsłuch numer 7; ocena 6/10

Po kolejnym odsłuchu przychodzi olśnienie. „Favourite Worst Nightmare” jest próbą samookreślenia się na scenie muzycznej zespołu, który nie chce do końca świata nagrywać skocznych, melodyjnych piosenek dla nastolatków. Zespołu, który podświadomie czuje, że cały ten hype wokół jego pierwszej płyty był mocno przesadzony i teraz stara się udowodnić, że potrafi wyjść poza ramy, w które został wbity niejako siłą. Stąd eksperymenty z brzmieniem, próby zaostrzenia stylu i podkręcenia tempa w „Brianstorm”, stąd trochę odrealniony, tajemniczy klimat w „This House Is A Circus” i „If You Were There, Beware”, stąd obecność eklektycznego, pachnącego północną, kanadyjską bryzą „505” i stosunkowo prostolinijnego, melodyjnego „The Bad Thing”. Nie jest to mieszanka prosta, ale warto spróbować się z nią zmierzyć, dać jej więcej niż jedną szansę. Tym bardziej, że niektóre utwory traktowane w oderwaniu od reszty materiału robią dużo lepsze wrażenie. Tak jest na przykład z „D Id For Dangerous” i „Do Me A Favour”, kawałkami, które naprawdę mają szansę się spodobać, a które bardzo łatwo można przeoczyć słuchając płyty w całości.

Odsłuch numer 15; ocena 5/10

Koniec dylematów, koniec zachwytów. „Favourite Worst Nightmare” zasługuje na idealnie przeciętną ocenę. Obok naprawdę świetnych momentów trafiają się tu dłużyzny i wypełniacze, niegodne zespołu który podobno nagrał najlepszą płytę tego stulecia. Gdybym i ja tak uważał, ocena drugiego albumu musiałaby być jeszcze bardziej surowa. Z czasem, po kilkunastu przesłuchaniach przychodzi jednak oczyszczenie, swego rodzaju katharsis, kiedy można na trzeźwo i bez emocji posłuchać muzyki i wydać ostateczny werdykt. Nowa płyta Arctic Monkeys nie jest ani tak dobra, jak o niej piszą, ani tak zła, jak sądzicie. Jest trochę jak upierdliwy krewny, stryjek, którego nie lubicie bo zawsze zjawia się z niezapowiedzianą wizytą w najmniej odpowiednim momencie, ale tolerujecie, a nawet od czasu do czasu wspominacie, bo to w końcu rodzina, a poza tym nikt inny jak on nie potrafi na rodzinnych imprezach parodiować starej ciotki, której szczerze nie znosicie. Trzeba nauczyć się z nią żyć (płytą, nie ciotką) – jak najszybciej zapomnieć o koszmarnej okładce, cieszyć się jej mocnymi stronami, przeskakiwać te słabsze i za często nie wracać do całości. Zwłaszcza, że media prawdopodobnie i tak nie pozwolą nam w najbliższym czasie zapomnieć o Arctic Monkeys.

Przemysław Nowak (7 maja 2007)

Oceny

Maciej Lisiecki: 5/10
Przemysław Nowak: 5/10
Jędrzej Szymanowski: 4/10
Kasia Wolanin: 4/10
Marta Słomka: 4/10
Średnia z 27 ocen: 5,22/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: arular kala maya
[8 marca 2012]
Gosiu, bez przesady. Pierwsza płyta całkiem całkiem, ale potem to już coraz gorzej z małpkami
Gość: gosia
[8 marca 2012]
10/10

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także