Ocena: 7

Shawn Lee’s Ping Pong Orchestra

Voices and Choices

Okładka Shawn Lee’s Ping Pong Orchestra - Voices and Choices

[Ubiquity; 30 stycznia 2007]

Osiołek Porfirion & Pies Fafik

Oboje ur.1890. Miejsca urodzenia sobie nie przypominają. Zwierzęta-ekscentrycy. Kierownicy Sekcji Dramatycznej Klubu Zwierząt i założyciele Poczty Zwierzęcej. Ulubiony sport: ping-pong.

K.I Gałczyński, Teatrzyk Zielona Gęś ma zaszczyt przedstawić „Osiem dni stworzenia”.

Nie wiem czy ping-pong jest ulubionym sportem ekscentryków, ale być może coś jest na rzeczy. Jedną z najdziwniejszych płyt ostatniego kwartału jest bowiem nagrana przez Shawn Lee’s Ping Pong Orchestra „Voices and Choices”. Lider tego projektu, londyński dj, producent, kolekcjoner starych instrumentów poprzez efektowny image (patrz zdjęcie w masce tygrysa na stronie macierzystej wytwórni) stara się niewątpliwie podkreślać swoją ekscentryczność. Kto jednak w dzisiejszym show-biznesie nie chciałby uchodzić za dziwaka? „Jest niezłym świrem” - ach, usłyszeć coś takiego o sobie... Na podobną opinię w muzycznym środowisku niektórzy musieli przecież pracować latami. Jeśli jednak wsłuchać się w zawartość „Voices nad Choices”, okaże się, że Shawn Lee mógłby równie dobrze wyglądać arcyprzeciętnie; wychodzić na scenę w dżinsach i czarnym t-shircie, wypowiadać się równie efektownie jak szef klubu PO Bogdan Zdrojewski, a i tak opinię ekscentryka miałby zapewnioną.

Niezwykle trudno określić jaką muzykę prezentuje prowadzona przez niego orkiestra, „Voices and Choices” wypełniają bowiem trip hop, soul, jazz, muzyka filmowa w klimacie to noirowym, to spaghetti westernowym, poezja śpiewana, hip hop oraz elementy australijskiego folku. Shawn w sposób iście sztukmistrzowski żongluje motywami charakterystycznymi dla Massive Attack, Dj’a Shadowa, Air czy też reprezentantów tzw. „brzmienia ninja tune”, wzbogacając całość garścią patentów nieśmiertelnego Ennio Morricone. Już harmonijkowy początek drugiego na płycie „Song For David” przywodzi na myśl atmosferę pamiętnych filmów Sergia Leone, trzecie „Tense Bossa” to z kolei pierwszorzędny ośmiornicopodobny motyw, o który powinni się zabijać reżyserzy co ambitniejszych kryminałów. Dalej lider ping-pongowej orkiestry sięga po rasowy funk („Fiendish Fifth”) i dodaje, za pomocą energetycznego, połamanego beatu, niesamowitego kopa piosence Serge’a Gainsbourga „Francoise Hardy”.

Uczciwie trzeba przyznać, że jest na tej płycie kilka pomyłek, utworów, w których puzzle ewidentnie do siebie nie pasują, a mimo to Shawn postanawia wcisnąć je na siłę. Dzieje się tak m.in. w przydługim „Jw”, gdzie mariaż leniwego Dj’a Shadowa z czymś, co nazwałbym minimal-flamenco jest zwyczajnym nieporozumieniem. Przejdźmy jednak do tego, co najprzyjemniejsze; Shawnowi udało się bowiem kilka razy trafić w dziesiątkę (no, dziewiątkę w skali Screenagers). Mam na myśli przede wszystkim „Kiss The Sky” czyli kawałek, który brzmi jak zgubiony w 1991 roku przez Massive Attack i dziś cudownie odnaleziony klejnot. Inny kiler - „Perculator” mógłby spokojnie znaleźć się na „Moon Safari” i zapewniam, że nie odstawałby tam poziomem ani klimatem. Taki „Jawbreaker” to natomiast kwintesencja stylu londyńczyka; spotykają się w nim aborygeńskie dźwięki didgeridoo, orkiestrowe aranżacje, kiczowate, nieco smooth jazzowe fleciki i funkujące gitarowe zagrywki. Słowem, powinien wyjść z tego jakiś pretensjonalny koszmar, a jest naprawdę wciągający, mocno surrealistyczny numer.

Shawn Lee z całą pewnością nie jest innowatorem. Stanowi on jednak rzadkie i niezwykle cenne zjawisko; niewielu twórców potrafi zaskakiwać naprawdę pomysłowymi muzycznymi układankami, cały czas pozostając w sferze wybitnie „radio friendly”. Niewielu potrafi być jednocześnie groteskowym i łagodnym, komercyjnym i poważnie - nie tandeciarsko - ekscentrycznym. Hmm, czy ktoś jeszcze nie wie czemu ta recenzja zaczyna się mottem akurat z Gałczyńskiego?

Piotr Szwed (16 kwietnia 2007)

Oceny

Piotr Szwed: 7/10
Średnia z 2 ocen: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także