Neil Young
Live At Massey Hall 1971
[Reprise; 13 marca 2007]
Szczwany lis z tego Neila. Płyta koncertowa zagrana z towarzyszeniem Crazy Horse, wydana kilka miesięcy temu pod szyldem „Archives”, przyniosła porcję solidnego, garażowo-rockowego rzemiosła – hałas i rozbudowane partie instrumentalne. W drugiej odsłonie cyklu, by nikt nie zarzucił mu powtarzalności, Young proponuje zapis Solowego występu w Massey Hall, Toronto z 1971 roku. „Solowego” przez duże S napisałem celowo. Tym razem to jeden człowiek, gitara i budynek po brzegi wypełniony ludźmi. Bardziej „Solowo” być nie może.
W tak spartańskich warunkach nie da się braków materiału przykryć przesterem, nie da się rozproszyć uwagi publiczności błazeństwem. Każda gwiazda rocka na podobnym tournee chce przede wszystkim udowodnić coś sobie; nam – przy okazji. Po trzech dekadach i tak jesteśmy w komfortowej sytuacji: my po prostu wiemy, jak wielki Neil był w latach '70. Ale posłuchajcie kilkuminutowych owacji po utworze nr 16! Artysta, wychodząc na scenę Massey Hall z akustyczną gitarą w rękach, wydaje się zupełnie nagi; każda kolejna piosenka to mozolne zdobywanie szacunku morza słuchaczy (bo, powiedzmy sobie, ciężko na samym czynniku fanowskim przebrnąć przez 70. minutowy set). No i artysta ów wychodzi z walki obronną ręką, co więcej: to tryumfalne zwycięstwo. „Ohio”, „Cowgirl In The Sand”, „On The Way Home” brzmią jakby grał cały zespół (lub jakby wcale nie potrzebowały zespołu), a może po prostu klasa tych piosenek do nas krzyczy?
Inna sprawa: nagranie i najlepszy zestaw kolumn nie zastąpią magicznej przestrzeni, jaka na żywo musiała wytworzyć się między publicznością i muzykiem. Także – choć wydany z towarzyszeniem filmowego zapisu na DVD – album koncertowy być musi znacząco upośledzony w stosunku do oryginału (każdy jest, a co dopiero taki!). Niemniej jednak: satysfakcjonująca rzecz, co, mimo nieuniknionej ułomności formy, zdradza wszelkie oznaki muzycznego geniuszu. Pozostaje tylko zazdrościć tym, którzy w '71 roku byli w Massey Hall.