Swan Lake
Beast Moans
[JagJaguwar; 22 listopada 2006]
„Hejass, chłopaki, robimy zespół!!” - mógł powiedzieć Destroyer, kiedy powzięto decyzję o nowym projekcie, w jaki się zaangażuje. A to było właśnie Swan Lake, projekt do spółki ze Spencerem Krugiem (aka Sunset Rubdown, jak również członek Wolf Parade) i Careyem Mercerem z Frog Eyes. Znali się już od dawna, w trójkę odświeżali zresztą poprzednią płytę Destroyera. Uwaga, można poznać tam totalnie ze słuchu zarówno Destroyera jak i Sunset Rubdown. Czyli supergrupa, ktoś mógłby powiedzieć, szczególnie jeśli lubi się wszystkich panów w ich uprzednich projektach. Ludzie powinni być z miejsca podjarani potencjałem takiego krążka. No, ale nie jest tak różowo jednak, jaki by potencjał nie był.
Należy się wyjaśnienie w tym miejscu, że mi się Sunset Rubdown raczej podobało i recenzja na naszych łamach jest co najmniej nie fair (posłuchajcie "They Took A Vote..."). Destroyera lubi każdy, a do Frog Eyes też nic nie mam. Niestety "Beast Moans" to zbiór niedorobionych piosenek, spadów ze stołów na którym powstawały lub powstają nowe utwory kolaborujących. Właśnie, jakich kolaborujących? Jeśli ktoś mieni się zespołem, to mógłby wysilić się chociaż na wspólne napisanie, wykonanie i nagranie piosenek. Bo utwory nie są złe, są tylko jako całość cholernie niespójne. Mamy tutaj kawałki Destroyera, nadające się jako wypełniacze (lub nawet nie) na "This Night" czy którąkolwiek inną płytę? Mamy. Mamy bonus track rodem z "Shut Up I Am Dreaming"? Mamy. Mamy też straszliwy i przeraźliwy klimat, a raczej straszący i przerażający. Totalne nadmuchanie i powagę i praktycznie zero jakichkolwiek wspólnych punktów między piosenkami (podkreślam, niezłymi miejscami).
Więc słucham sobie tego Swan Lake już trochę i nadziwić się nie mogę, co też oni chcieli osiągnąć. Destroyer zawsze miał w sobie coś takiego nudziarskiego, pierwiastek gawędziarza, który nawija, nawet jak wszyscy wokoło ogniska już zdążyli pousypiać. Ale to nudziarstwo jest równocześnie tak czarowne, że aż zajmujące. Swan Lake tego ostatniego warunku zostało pozbawione, przez co słucham sobie nudy na wysokim poziomie, przeplatanej z nudą na wysokim poziomie. Tak to jest, jak się nie ma jakiegoś elementarnego umiaru w ilości projektów, w które się pakuje. Mogli zdobyć świat cały, a nie zdobyli nawet mojego małego pokoju. Wszystko to w miarę brzmi, ale jakoś tak się kręci nosem.