London Sinfonietta
Warp Works & Twentieth Century Masters
[Warp; 19 września 2006]
Gdy album ukazał się mym oczom oświeciła mnie wizja setu dźwiękowych eksperymentów zrodzonych w zderzeniu wizjonerstwa Steve’a Reicha i Johna Cage’a oraz łobuzerskich wyczynów Aphex Twina i Squarepushera. Rzut oka na okładkę zniszczył płonne nadzieje, gdy okazało się, że z duetów nici. Jeszcze później okazało się, iż wszystkie utwory wykonują tylko i wyłącznie londyńscy filharmoniści, a zarejestrowano je na koncertach zagranych w 2003 i 2004 roku.
No OK. Ale już zaczynało mi coś zgrzytać.
Na dwupłytowym albumie znajdują się klasyczne kompozycje dwudziestowiecznych eksperymentatorów oraz symfoniczne wersje utworów Aphexa i Squarepushera. W założeniu miała to być ideologiczna konfrontacja pionierów elektroniki i tych, których twórczość stanowiła dlań inspirację. Odpowiedź na pytanie czy wyszło zostawmy na później, koncentrując się na samych dźwiękach.
O dwie kompozycje Aphex Twina na preparowane pianino otwierające zestaw nagrań bardziej posądzałbym pojawiającego się dalej na płycie Johna Cage’a, ale zaskoczenie miało charakter pozytywny. Nie wiem jak zareagowaliby na te utwory konserwatywni fani Ryszarda J., ale wspaniale wpisują się one w charakter albumu i po ich wysłuchaniu naprawdę nabiera się ochoty na więcej. Tymczasem następująca po nich kompozycja Conlona Nancarrowa brzmi jak fragment soundtracku z zupełnie innej bajki. Tak, jak gdyby oglądając „Pi” lub coś równie klaustrofobicznego przełączyć na czas przerwy reklamowej na fragment kolejnej komedii romantycznej z Tomem Hanksem i Meg Ryan. Choć utwór słuchany osobno posiada niekłamany filozoficzny urok to w tym miejscu albumu daje wrażenie wyjętego z kontekstu, przez co całkowicie rozbija atmosferę budowaną przez pierwsze dwa i następne nagrania. Dalej jest jednak równie medytacyjnie jak na początku dzięki utworom Cage’a i Reicha. Mniej ciekawsze jest „The Tide” Squarepushera, ale na szczęście za rogiem czai się już kosmiczna kompozycja Karlheinza Stockhausena.
Druga płyta utrzymuje klimat, w którym pozostawia „Spiral”. Zmienia się on dwukrotnie i za każdym razem za sprawą symfonicznych wersji klasyków Aphexa. O ile o wersji pochodzącego z „Druqks” „AFX237 v.7” szybko się zapomina, zatapiając się w utworach Ligetiego, to zamykający album „Polygon Window” jest tak samo udany artystycznie jak efektowny. Finałowe salwy bębnów są po prostu porywające i jest to zdecydowanie jeden z najlepszych momentów albumu.
Całościowa ocena nastręcza kłopotów i wprawia w nie lada konsternację. Bo choć pojedynczych utworów słucha się z równą przyjemnością, co zaciekawieniem, to całości brak wyrazu, myśli przewodniej. Nawet pomimo utrzymującej się przez dłuższy czas kontemplacyjnej atmosfery. Popełniono chyba grzech typowego „The Best Of” – zebrano kilka fajnych kawałków i wrzucono do jednego worka bez zadbania o jakikolwiek porządek w nadziei, że samo się sprzeda. Pozostaje tylko pytanie: po co?
Jeśli chodziło o spójne zestawienie współczesnej awangardy muzyki klasycznej i elektronicznej to ze względu na niezbyt udane symfoniczne aranżacje tych drugich nie za bardzo wyszło (no... może poza „Polygon Window”). Pod tym względem „Works...” nie dorasta nawet do pięt antologiom wydanym z logo Sub Rosa. Jeśli miało to być oryginalne podsumowanie działalności Warpa, to po co na płycie kompozytorzy klasyczni? I dlaczego w takim razie angielska wytwórnia reprezentowana jest przez zaledwie dwóch artystów? Jeśli już koniecznie chciano zestawić mistrzów i uczniów to może ciekawsze byłoby przygotowanie utworów w drugą stronę – kompozycje klasyczne w elektronicznych wariacjach załogi Warpa? Pytań bez odpowiedzi pozostaje więcej.
Nie jest to płyta, którą można niezobowiązująco włączyć do obierania ziemniaków, a z drugiej strony nie jest też wyjątkowo angażująca. Jednak dla tych, którzy wychowali się na elektronice „made in Warp”, może stanowić przystępną prezentację twórczości awangardowych kompozytorów z deserem (inna sprawa, że lekko nieświeżym) w postaci alternatywnych ujęć warpowskich klasyków.