sx screenagers.pl - recenzja: Comets On Fire - Avatar
Ocena: 7

Comets On Fire

Avatar

Okładka Comets On Fire - Avatar

[Sub Pop; 8 sierpnia 2006]

Comets On Fire to kolesie jakby z bocznego toru, którzy na dzień dzisiejszy mogą ścigać się z zespołami pokroju Black Mountain czy Dead Meadow. Nie rzucają się w oczy jak wielki wóz czy gwiazda północna. Od strony stylistycznej wpasowują się w rejony wyżej wymienionych, ale za sprawą większej wyobraźni, szerszego wachlarza inspiracji (do quasi hard-prog rockowych konotacji w wersji garażowej trzeba dodać fascynacje noise rockiem) mają chyba więcej do powiedzenia. „Blue Cathedral” było surowe, ciężkie i konkretne w swojej formie i w pewnym sensie zmiotło „Feathers”, jak i „Black Mountain” kolegów po fachu. Wielu słuchaczy zapewne też nie dało rady, co wydaje się zrozumiałe. Comets On Fire na początku głównie przytłaczają.

Wydaje ich Sub Pop i nawet czasami to słychać ze względu na echa dokonań Mudhoney. Pozorne niedbalstwo udziela się grupie Ethana Millera prawie na każdym kroku, ale nie mają problemów z długimi formami, w których swobodnie zarzucają nowymi wątkami. Tym razem nawałnica ustąpiła miejsca większemu zróżnicowaniu. „Hatched Upon The Age” to prawie ballada rockowa, gdyby nie jazgotliwy atak gdzieś na wysokości 5:10, a „Lucifer’s Memory” z ciekawym wykorzystaniem partii fortepianowych na taki tytuł pracuje od początku do samego końca. Po tych fragmentach, zwolennicy bezkompromisowego hałasowania z poprzednich płyt mogą poczuć się mocno dotknięci, ale Comets On Fire pomyśleli i o nich. Świetnie wypada opener, czyli „Dogwood Rust”, kręcący od początku do końca kosmicznymi przesterami. „Holy Teeth” bardzo przypomina to co się działo na „Blue Cathedral”. Panowie zapodają naprawdę szybki rytm, wgniatając w ziemię po niecałych dwóch minutach. Comets On Fire zaskakują też nieszablonowością i tajemniczością, uwieńczoną gitarowym hałasowaniem („The Swallow’s Eye”).

Może jestem mięczakiem, że Comets On Fire robią na mnie wrażenie także w wersji spokojniejszej. Może za zaskakujące ciągoty do nagrywania rockowych ballad powinni dostać z glana, ale nic na to nie poradzę, że i tym razem wypadają naprawdę przekonująco. „Avatar”, choć odrobinę słabsze od „Blue Cathedral”, nadrabia większym zróżnicowaniem i wykwintnością materiału. Śmiem spieszyć, że te komety wcale nie przygasły. Nadal zioną ogniem, tylko trochę innej barwy.

A póki co, z niecierpliwością czekamy na dalsze, dobre wieści z gwiezdnych rejonów Santa Cruz.

Piotr Wojdat (6 grudnia 2006)

Oceny

Piotr Wojdat: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Średnia z 3 ocen: 7,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także