Ocena: 9

The Decemberists

The Crane Wife

Okładka The Decemberists - The Crane Wife

[Capitol; 3 października 2006]

Miło Was znowu słyszeć. Wiedziałem to już po pierwszych taktach "The Crane Wife 3". Już po wysłuchaniu "The Tain" upewniłem się, że niektórzy Artyści mogą raczyć odbiorców nowymi kompozycjami tak często jak chcą, bez straty dla jakości utworów. Lekka niepewność towarzyszyła mi jednak, kiedy po raz pierwszy miałem zapoznać się z "The Crane Wife". Wiadomo, nowa, duża wytwórnia, nowe oczekiwania. Cień niewiary szybko jednak umknął mi z głowy, przecież nuty i liryki poskładał Colin Meloy.

Moje niedowierzanie było spowodowane niedopuszczaniem do świadomości myśli, że możliwe jest utrzymywanie na każdym z wydawnictw tak wysokiego poziomu kompozytorowi, który pisze, wydawałoby się zwykłe, indie popowe piosenki. Colin Meloy niczym Alexander Karelin wydaje się niepokonany na macie storytellingu. Jego patenty na wygraną nie są jednak tak schematyczne jak słynna "winda" rosyjskiego zapaśnika. Na "The Crane Wife" ciągle słyszymy Dekabrystów, ale tak jak w przypadku "Picaresque", dojrzalszych i rozwijających to w czym moim nieskromnym zdaniem są najlepsi na świecie. Cudownym łączeniem liryków z akompaniamentem.

Na początek dostajemy... zaburzenie chronologii opowieści. Prosta partia gitary akustycznej w jakiś niesamowity sposób kreuje podniosły nastrój, wsparta zostaje później przez perkusję, pobrzmiewające w tle pianino i to na co czekają fani: cymbałki. Wraz z frazą And I will hang my head, hang my head low po raz pierwszy bębenki w uszach wielbicieli wokalu Meloya zostaną mile połechtane. Znaczenie zdania nie zostanie wyjaśnione aż do przedostatniego utworu. Na razie w tym temacie zamilknę więc i ja.

Przejdźmy zatem do najdłuższej opowieści. "The Island, Come And See, The Landlord's Daughter, You'll Not Feel The Drowning" to nawiązanie do stylu narracji obecnego na "The Tain". Na dłuższej o pięć minut od tego utworu EP-ce Dekabryści przedstawiali historię z celtyckiej mitologii. Teraz ponownie (i nie jedyny raz na "The Crane Wife") przeniesiemy się na Wyspy Brytyjskie, ale w nieco mniej odległe czasy. Dane będzie nam obcować z Meloyowską interpretacją "Burzy" Williama Shakespeare'a. Również odnosząc się do wielowarstwowej (cztery przechodzące i wynikające z siebie części) aranżacji możemy dopatrzyć się konotacji z dziesiątkową EP-ką.

Tak oto dotarliśmy do fragmentów "The Crane Wife", które ucieszą miłośników tych najbardziej chwytliwych dekabrystowskich melodii. Na pierwszy ogień idzie "Jankeski Bagnet". Historia sięgająca czasów wojny secesyjnej, opowieść żołnierza poległego w bitwie nad rzeką Bull Run i jego ukochanej, którą ów spotka już tylko jako podmuch niesiony wiatrem. Fantastyczna, przebojowa piosenka, wsparta banalnymi, uroczymi chórkami, została zaśpiewana przez Colina w duecie z Laurą Veirs, która wokalnie doskonale uzupełnia Meloya. Liryki pozostawiają dość dużą swobodę interpretacyjną. Nie wiemy wszakże, czy dzielny wojak ginie w pierwszej czy drugiej bitwie nieopodal Manassas, nie do końca jest jasne czy nosił mundur konfederacki (na co wskazywałoby miejsce pochodzenia dziewczyny - hrabstwo Oconee w Południowej Karolinie) czy też granatowy uniform armii Unii (na co z kolei mogłyby mieć wpływ wersy o wyrytym jankeskim bagnetem sercu w drzewie i militarne porażki wojsk Północy w obydwu konfrontacjach). Gdyby autorowi zmieściły się jeszcze w tekście wzmianki o powstałym po bitwie sztandarze Konfederacji i legendarnym generale Thomasie "Stonewall" Jacksonie mielibyśmy do czynienia z śpiewaną lekcją historii.

"O Valencia" to kolejna piosenka z serii o tragicznych kochankach, rozpoczętej na poprzednim albumie od "We Both Go Down Together". Tym razem klimaty a la "Romeo i Julia" zostają zastąpione przez te bardziej zbliżone do "West Side Story" - wojny gangów, główny bohater będący zaprzysięgłym wrogiem brata dziewczyny. Lekko galopujący rytm i po raz kolejny niezbędne cymbałki sprawiły, że zespół zdecydował się uczynić ten utwór pierwszym singlem.

Porzućmy kolejność utworów, nie ona stanowi o sile "The Crane Wife" i zajmijmy się przez chwilę najmniej różnorodnym muzycznie fragmentem jakim jest "Shankill Butchers". Może on przywoływać na myśl knajpiany klimat "As I Rise". Nie znajdziemy w nim jednak zadymionego, choć sympatycznego klimatu saloonu. Akustyczna piosenka w tle ze smyczkami, kojarzy się raczej w irlandzkim wioskowym pubem, deszczem za oknem i klientelą, która Guinnessem upija się na smutno. Opowieść tyczy Rzeźników z Shankill grupy Oddziałów Ochotników z Ulsteru, którzy porywali i mordowali w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku osoby wyznania katolickiego niezaangażowane w działalność polityczną, co w korelacji z sadystycznym traktowaniem uprowadzonych, przypominało działania niektórych seryjnych morderców przypadkowo wybierających ofiary. Kończąc wizytę w Irlandii zostawmy ciekawych z kryminologicznego punktu widzenia zawadiaków a bywalców baru pożegnajmy wersem: The Shankill butchers ride tonight/ you better shut your windows tight.

Zanim o kulminacyjnym momencie albumu, słów kilka o jednym ze sztandarowych patentów The Decemberists, akordeonie. Niektórzy fani czekają na dźwięk tego instrumentu z napięciem wielbicieli serialu "The X-Files" wypatrujących na szklanym ekranie Palacza i jego paczki Morleyów. W "Summersong" akordeon tworzy piosenkę letnią - o lecie, które właśnie się kończy i mimo, że moja dziewczyna w lnie i lokach, bawi się jeszcze piaskiem na plaży lato odchodzi połykane przez fale. Po raz n-ty wysłuchując tego utworu nie mogę wyjść z podziwu w jaki sposób grając tak niewiele dźwięków można zbudować kompozycję mówiącą tak wiele, tak dobrze oddającą charakter określonej pory roku.

Ale oto przed Państwem dzieło sztuki w dziele sztuki. Sufit w Kaplicy Sykstyńskiej. Oto "Żona Żuraw część pierwsza", czyli rzecz o tym jak po mistrzowsku rozwijać kompozycję. Po prostu akustyk i perkusja, ale coś chwyta za serducho, gdy po drugiej minucie rozkręcają się bębny i Colin śpiewa And all the stars were crashing around/ As I laid eyes on what I'd found. Niepostrzeżenie znajdujemy się już w środku japońskiej legendy o biednym człowieku, który u swoich drzwi znajduje rannego żurawia. Wyjmuje mu strzałę ze skrzydła i leczy dopóki ptak nie jest w stanie odlecieć. Po pewnym czasie kolejny gość staje w drzwiach tego człowieka - to kobieta, którą wkrótce poślubia i żyliby długo i szczęśliwie, gdyby nie chciwość bohatera. Tym razem nie zdradzę całej treści. Po wsłuchaniu w tekst dowiecie się dlaczego w "The Crane Wife 3" mężczyzna, który pomógł żurawiowi będzie miał zwieszoną głowę. Byłbym zapomniał, nie powiedziałem jeszcze o ciekawym zabiegu spajającym pierwszą energiczną a bardziej melancholijną partię drugą i odseparowaną trzecią część. Utwory zbudowane na nieoczywiście podobnych motywach melodycznych, łączą się w całość, która doskonale spaja także liryczną warstwę piosenek od strony aktualnie opowiadanej części legendy.

Album zamyka wielogłosowy "Sons And Daughters", w którym wokalnie udziela się tutaj chyba cały zespół. Wspaniałe aluminiowo-cynamonowe podsumowanie albumu. Równie udane jak nieco podobne "California One/Youth and Beauty Brigade", ale zagrane z mniejszą podniosłością. O dwóch utworach nie wspomniałem do tej pory nie ze względu na to, że odstają jakością. Miałem dużą frajdę szukając ogólnego znaczenia i aluzji zawartych w obydwu tekstach, chciałbym zachęcić do ich zgłębienia, nie pozbawiając przyjemności samodzielnego odkrywania liryków. "The Perfect Crime #2" oraz "When The War Came", bo o nich mowa, to piosenki zdominowane przez partie gitary prowadzącej. Czy Colin opowiada w nich o zabójstwie prezydenta Kennedy'ego i botanikach z oblężonego Leningradu czy może o czymś zupełnie innym - to pozostawiam Waszym dociekaniom.

Jeden z anglojęzycznych recenzentów tego albumu padając na kolana przed talentem Meloya i dając "The Crane Wife" maksymalną notę używa naprawdę mocnych słów podziwiając kompozytorski dar Colina. Ja na razie od "słownictwa" się powstrzymuję, bynajmniej nie kwestionując geniuszu artysty i jego działa. Ale jeszcze jedno dzieło The Decemberists na takim poziomie i wyciągnę z szafy Słownik Polskich Przekleństw, aby w barwny sposób wyrazić swoje zaskoczenie, którego, jak stwierdziłem na początku recenzji właściwie nie powinienem już odczuwać. Ale nieważne co będzie za rok. Colin Meloy jest Wielki. The Decemberists są Wielcy. Miło było Ich znowu słyszeć.

Witek Wierzchowski (22 października 2006)

Oceny

Witek Wierzchowski: 9/10
Przemysław Nowak: 8/10
Tomasz Tomporowski: 8/10
Paweł Sajewicz: 7/10
Kamil J. Bałuk: 6/10
Kasia Wolanin: 6/10
Kuba Ambrożewski: 6/10
Maciej Maćkowski: 5/10
Jakub Radkowski: 4/10
Średnia z 39 ocen: 6,92/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także